W 200 rocznicę urodzin Szymona Konarskiego

Apostoł, buntownik, poeta, „politiczieskij priestupnik”

Magazyn Wileński Luty 2008 r.

 

Urodził się 5 marca 1808 w dworku w Dobkiszkach na Litwie. Był legendarnym działaczem rewolucyjnym, uczestnikiem Powstania Listopadowego. Na emigracji związał się z opcją polityczną reprezentowaną przez Joachima Lelewela. W 1833 uczestniczył w słynnej wyprawie Józefa Zaliwskiego. Był aktywnym działaczem Młodej Polski. Szerszemu ogółowi dał się poznać jako nietuzinkowy publicysta, „trybun ludu”. Wraz z Janem Czyńskim redagował pismo pt. „Północ”, krytykował prawicę emigracyjną, domagał się zniesienia pańszczyzny i poddaństwa chłopów, nawoływał do walki z caratem. Wydalony z Francji przez pewien czas przebywał w Anglii, Szwajcarii, potem działał w Galicji, współorganizował Stowarzyszenie Ludu Polskiego. Nieco później organizował na Ukrainie, Białej Rusi i Litwie spisek radykalno-niepodległościowy. Współpracował takoż z Rosjanami rewolucjonistami.

W 1838 został aresztowany. Jego burzliwy świat ostatecznie zamknął się za nim w Wilnie 15 lutego (27 lutego według nowego stylu) 1839 roku...

Zawiedzione marzenia o „podniesieniu” błyszczącego oręża

Pismo „Północ” było adresowane do rodaków w jego ojczyźnie: „Olbrzymi jest cel rewolucji w Polsce – pisał – obalić przewagę jednego z najmocniejszych państw na kuli ziemskiej i oswobodzić lud na Północy i na Wschodzie. Olbrzymi zamiar olbrzymich potrzebuje środków. My wiemy, że walka krwawa wymaga ofiar, w czasie wojny o niepodległość wyrównają się różnice społeczne, majątek poszczególnych stanie się skarbem publicznym, cała ludność zamieni się w braci-żołnierzy. Lecz w stanie przejścia, w stanie wojny zewnętrznej i wewnętrznej nie zbawią nas ani formy demokratyczne, ani monarchiczne... Jest to stan wyjątkowy, nadzwyczajny, rewolucyjny, władza też powinna być nadzwyczajna, wyjątkowa, rewolucyjna: jej celem oswobodzenie Ojczyzny, oswobodzenie pokrzywdzonych. Jej siłą cała ludność, jej funduszem wojennym wszelka własność. [...] Swoboda powszechna... Oto ostatni punkt naszych usiłowań”.

„Władza nadzwyczajna, wyjątkowa, rewolucyjna”. „Cała ludność zamieni się w braci-żołnierzy...”. „Swoboda powszechna...”. Nie był pierwszym (i nie ostatnim) apostołem, głoszącym podobne hasła...

Klęskę „konarszczyzny” oceni Lucjan Siemieński: „Jemu się zdawało, że stanąwszy na mogile świeżo usypanej z kości naszych wrogów i podniósłszy błyszczący oręż, nie było niewolnika, który by na ten znak nie zadrżał do swobody. Inaczej się stało. Polska, odurzona jeszcze wstrząśnieniem rewolucyjnym, które jak sen miły skończyło się okropnym przebudzeniem [klęską Powstania Listopadowego – uw. A. A. B.], obrana z najdzielniejszej młodzi, zakrwawiona świeżymi stratami, a najbardziej przygłucha na postęp wieku i ludzkości, wyrzucającej nam zaprzanie się ludu w walce o wolność – nie odpowiedziała na głos proroka wołającego do czynu”.

Intrygi rozszarpujące emigrację

„Północ” była ostatnią redutą walki na ziemi obcej. Obok Szymona Konarskiego redagowali ją Walenty Zwierkowski i Walery Pietkiewicz. Redaktorem naczelnym był Jan Czyński – „coś z filozofa, coś z terrorysty”, który kierował tym pismem „poświęconym szczęściu ludów północno-wschodnich”.

W pół jest Żydem, w pół Polakiem

W pół jakobinem, w pół żakiem,

W pół cywilnym, w pół żołdakiem,

Lecz za to całym łajdakiem.

Tak napisał o Czyńskim Wielki Adam, który sam przecież w swoim „Panu Tadeuszu” (Epilog) podgryzał rodaków na emigracji:

Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą,

Nie dziw, że ludzi, świat, siebie zohydzą.

Że utraciwszy rozum, w mękach długich,

Plwają na siebie i żrą jedni drugich.

Reakcją „Północy” na fraszkę Mickiewicza była odezwa redakcji w temacie emigracyjnych intryg: „Pisma emigracyjne przesyłane do kraju i tam chciwie czytane, zapełnione są sporami osobistymi. Gdyby wierzyć tym oszczerstwom i napaściom, miałoby się przekonanie, że cała emigracja składa się z samych łotrów, oszustów, intrygantów. Ci, którzy te pisma chwytają w kraju, narażają się na utratę wolności, więc powinno się im dać słowa pociechy, światłe rady, nie foliaty intryg bez celu. My nie zapuścim pióra w te brudy...”.

Odezwa była wymierzona przeciw złośliwości autora „Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”. Adama Mickiewicza skrytykowano za... mesjanizm.

...Te „swojskie” paradoksy... Bo przecież mesjaszem, prorokiem, apostołem stanie się wkrótce najbliższy współpracownik Jana Czyńskiego – Szymon Konarski. Osadzony później w wileńskiej celi u Bazylianów (może nawet w tej samej co autor „Dziadów”) do niemal ostatnich godzin swego życia nie rozstanie się ze swym „modlitewnikiem”, właśnie z „Księgami narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”.

Ale to będzie później...

„Wierzajcie, niezły apostoł ze mnie i ruchawy...”

Celem zmylenia tropów często zmieniał pseudonimy. Sievers, Hejbowicz, Niemrawa, Czułańczyk... Po przekroczeniu granicy austriacko-rosyjskiej pod Brodami zawędruje potem na Litwę, skąd będzie pisał do Lelewela:

„Pomoc, jakiej od was wymagam, jest: ustalenie komunikacji ze mną i przesłanie książek. Pamiętajcie, pisząc do druku, że tu trzeba z każdą klasą zaczynać od abecadła świata naszego... Do każdej klasy pisać przedstawiając nicość i niedolę teraźniejszego życia, wskazując w szczególności szczęście życia nowej ludzkości. Im trzeba dać uczuć siłę, jaka w nich jest, przekonać o tej sile, obudzić do myślenia...”.

Wcześniej, gdy tylko znalazł się po drugiej stronie kordonu, nawiązał kontakt z członkiniami Towarzystwa Kobiecego. „Kobiety dużo mi pomagają” – informował Lelewela w jednym ze swych listów.

Założycielką i aktywną działaczką Towarzystwa była Ewa Felińska z Wandorffów, właścicielka majątku na Wołyniu, matka trzech synów. (W przyszłości – pisarka, autorka pamiętników, matka arcybiskupa metropolity warszawskiego Zygmunta Szczęsnego; za udział w spisku Konarskiego była zesłana na Sybir).

Z chwilą, gdy ten młody emisariusz-apostoł z nieodłącznym fletem – pojawił się w jej majątku – wiedziała już, że uczyni dla niego wszystko, co w jej mocy. Felińska odda mu niejedną usługę, wyrwie go z licznych niebezpieczeństw.

Lelewel i Konarski... Odnosi się wrażenie, że patron wobec swego podopiecznego miał tam, na obczyźnie, stosunek... raczej letni. Czego świadectwem list Konarskiego do Lelewela:

„Trzeba mi odezw ogólnych kilkunastu najenergiczniejszych, gdzie powiedzieć, iż pożyteczne usłużenie nie na słowach, których tu mnóstwo, lecz na uczynkach zależy... Ja, dalibóg, nie śpię, ani dnia nie tracę darmo, wierzajcie, niezły apostoł ze mnie i ruchawy, tylko mi dopomagajcie, nie zostawiajcie po dwa lata bez listu...” [podkreślenie moje – A. A. B.].

W innym liście do Lelewela, z września 1836 roku, skarżył się:

„Brakuje mi władzy silnej, bezinteresownej, czynnej, która by tym, co już jest w kupie – kierowała”.

Rok wcześniej, gdy w maju 1835 przekradał się pod Brodami na Wołyń – nie miał przed sobą nikogo, znalazł się w próżni. Ale już dwa lata później potrafił zwołać zjazdy w Kijowie, Żytomierzu i Berdyczowie oraz na słynnym „jarmarku onufrejskim”, na którym ruch spiskowców przyjął nową nazwę – Związek Ludu Polskiego. Został założycielem i naczelnikiem tego Związku.

Celem ruchu miała być „propaganda dla obudzenia myśli w narodzie”. Opracowywał nowe instrukcje, odezwy. Przepisywały je po nocach kobiety i młodzież. Przepisywały tak długo, aż „setki karteluszków zaczęły docierać wszędzie, do najdalszych zakątków olbrzymich guberni, przez błota i chaszcze, trakty i bezdroża, pagórki leśne i równiny... Przepisywanie było długie i mozolne. I żeby nie wiem jaką ilość osób nim zatrudnić, zawsze przecież tego rodzaju robota nie przynosiła takich rezultatów, jakie były potrzebne. I kryło się w niej niebezpieczeństwo. Wielka liczba osób zatrudnionych przy rękopisach stanowiła jakby otwartą wprost szansę dla tropicieli”. (Bogdan Ostromęcki).

Wtedy wpadł na pomysł zorganizowania drukarni.

„Nieboszczyk” w trumnie...

Jako człowieka „swojego”, rozeznanego w sposobie sprowadzenia z zagranicy maszyny drukarskiej, polecono mu niejakiego Duchnowskiego, zegarmistrza w Wilnie. Zakład Duchnowskiego mieścił się w domu kapitulnym przy ulicy Zamkowej. Rozmowa Konarskiego z Duchnowskim trwała krótko. Zegarmistrz poradził mu zgłosić się do Żyda Rosentala, właściciela winiarni przy ulicy Niemieckiej, mogącego załatwić „tę sprawę”.

Pierwsza rozmowa z Rosentalem odbyła się bez świadków. Rozmawiali: Konarski i któryś z jego współtowarzyszy. Rosental poprosił przyjść raz jeszcze. Tym razem rozmawiano o sposobie sprowadzenia maszyny, ustalono warunki. Ale Rosental zażądał raz jeszcze spotkania, „by podać szczegóły”. Przyszli. Gdy zasiedli za stolikiem winiarni, nagle bezceremonialnie przysiadł się do nich jeden z gości. Skonsternowani, zamilkli. Zaprawieni konspiratorzy nie mieli wątpliwości co do profesji owego „gościa”.

Zdemaskowany Konarski musiał co rychlej opuścić Wilno. Studenci medycy umieścili go w klinice pod nazwiskiem wieśniaka Łukasza Czułańczyka. „Chorował” krótko. Niebawem podano do wiadomości, że „chory zmarł”. Zapakowano go do trumny i o zmroku wywieziono na cmentarz żałobnym ekwipażem ubogich. W kondukcie uczestniczyło tylko parę wtajemniczonych osób. Do grobu złożono pustą trumnę. „Nieboszczyk” przesiadł się do stojącego w pobliżu powozu. Na koźle siedział Ignacy Rodziewicz z guberni pińskiej, u którego wcześniej Konarski dłuższy czas się ukrywał. ...Konie ruszyły z kopyta w kierunku Traktu Mińskiego.

Wsypa...

27 maja 1838, wieczorem na Trakcie Mińskim, przed stacją pocztową pod nazwą Krzyżówka zatrzymał się powóz, z którego wysiadł jeden z podróżnych i po okazaniu zawiadowcy stacji przepustki, poprosił o wymianę koni na pocztowe. W tym samym czasie z pojazdu wychylił się ktoś jeszcze i szybko cofnął w głąb. Od obu podróżnych zażądano dokumentów. Właścicielem pojazdu okazał się Ignacy Rodziewicz, drugim podróżnym – Łukasz Czułańczyk, podający się za lokaja Rodziewicza. Okazało się, że rysy Czułańczyka zgadzają się z rysopisem poszukiwanego przez policję „politiczieskogo priestupnika”. Obu aresztowano i polecono pełniącym służbę na stacji żandarmom odwieźć ujętych na odwach gubernialny w Wilnie. Jako pierwszego odwieziono Konarskiego, parę godzin po nim – Rodziewicza.

O północy z 27 na 28 maja 1838 komendant odwachu gubernialnego w pałacu księcia Dołgorukiego potwierdził przekazanie mu aresztowanego „Łukasza Czułańczyka”.

Wysoki dygnitarz i aresztant: rozmowa w cztery oczy...

O schwytaniu podejrzanego osobnika, którego rysopis zgadzał się z rysopisem poszukiwanego „przestępcy politycznego”, zawiadomiono natychmiast księcia-gubernatora Dołgorukiego. Mimo późnej pory, na hasło „Konarski”, książę nie zawahał się „odwiedzić” aresztowanego.

Konarski już nie taił dłużej, kim jest. To spotkanie sam na sam z Dołgorukim stwarzało mu możliwość do przeprowadzenia pewnej gry.

„Od chwili, gdy zdradził swe incognito, Konarski zmierzał wyraźnie do określonego celu. Zmierzał powoli, lecz nieustępliwie, by z oskarżonego stać się oskarżycielem. Zmierzał do tego nie z zuchwalstwa lub fanfaronady i nie w celu prowokowania swego rozmówcy, lecz właśnie w nadziei, że choćby przez rozbudzenie w nim ciekawości – skupi jego uwagę [...], poruszy w nim może poprzez odwołanie się do wspomnień liberalizującej przecież jego młodości jakieś zamarłe warstwy wyobraźni i wrażliwości i doprowadzi do procesu dojrzewania w dygnitarzu tego, co rodzi Bestużewów, Rylejewów, Pestelów. [...].

To, co mówił „ten dziwny Konarski”, budziło w świadomości gubernatora-księcia od dawna uśpione echa. Znajdował straszne, zakazane teraz pojęcia, zakazane, ale przecież narzucające się z jakąś fascynującą siłą, pojęcia i myśli nie do odepchnięcia. Wiedział, że choć zapomni o nich nazajutrz, kiedy zdecyduje się oddać więźnia w ręce śledczych – one powrócą i powracać będą przez długie lata...”. (Bogdan Ostromęcki).

Co mógł zrobić w tej sytuacji książę Dołgoruki wobec aresztowanego, do którego począł wyraźnie odczuwać osobliwy wyraz sympatii? Niewiele, a praktycznie – nic. Sprawa była zbyt głośna. O więźniu wiedziało już parę osób, a pośród nich – podwładny Dołgorukiego, nadgorliwy, nieprzejednany – wicegubernator kniaź Trubeckoj. „Zwierzem w ludzkim ciele” nazywali go skazańcy poddawani jego śledztwu.

...A ponadto... Zbyt dobrze zapamiętał książę Dołgoruki znamienną rozmowę z carem Mikołajem w czasie jego pobytu na Litwie. Gdy zapewniał go o spokoju panującym w tych guberniach, car wpadł w paroksyzm wściekłości i okazał mu raport ambasady rosyjskiej w Paryżu z dokładną informacją o działalności „opasnogo szpiona”, emisariusza Szymona Konarskiego. „A Konarski? – zapytał car Dołgorukiego. – Ja wiem, że on tu jest! Obca policja służy mi lepiej niż własna!”. Nie pozostawało Dołgorukiemu nic innego, jak przekazanie więźnia przedstawicielom komisji powołanej do prowadzenia „tej głośnej sprawy”...

W celi u Bazylianów

...Wraca do niej po długich, bestialskich „tomlenijach” dokonywanych przez rozwścieczonego Trubeckoja. „Tomlenijach” bez pożądanego wyniku.

Często go omdlałego wloką do celi. Ta Bazyliańska Cela staje się dla niego oazą. Za dnia. Bo w nocy, zstępuje do lochów – „na zabiegi”. Za dnia ten wrak ludzki odzyskuje nagle siły. Śpiewa, gra na flecie. Śpiew to szczególny. W celi o piętro niżej przysłuchuje mu się inny więzień – Stanisław Szumski.

Pamiętniki Stanisława Szumskiego – to osobliwie cenny dokument. Był bezpośrednim świadkiem ostatnich chwil życia Konarskiego. Szumskiego uwięziono za współudział w „konarszczyźnie” (do czego na śledztwie konsekwentnie się nie przyznawał). Konarskiego osobiście wcześniej nie znał, ale – jak pisze – „znaliśmy się wzajemnie z opinii powszechnej”. Bliską znajomość, przerosłą niebawem w przyjaźń, zawarli z sobą dopiero tutaj – u Bazylianów. Pisze Stanisław Szumski: „Posłyszawszy stuk kajdan nad moją głową, pytam „smotritiela”, kto jest nade mną; lecz sekret nie dozwalał mu tego powiedzieć i odpowiedział: „Nie znaju”. A więc w chwili swobodnej słysząc go [Konarskiego] tęgim basem (bo śpiewać nie zabraniano), począłem, fajkę paląc, myśleć, siedząc w otwartem oknie, jakim sposobem dowiedzieć się, kto ów więzień. Wtem zaleciał w górę odór tytuniu tureckiego, który zwykle wówczas paliłem, i w tej chwili recitativem zaśpiewał Konarski: „Ach, tytuń turecki! Jak mi to Podole przypomina. Na miłość Boga, kto jesteś?”. – „Szumski” – odpowiedziałem szepczącym głosem, w górę głowę podnosząc dla lepszego dojścia głosu; mówię – szepcąc, bo na dole wzdłuż okien więźniów przechadzał się szyldwach, broniący gadania. Prócz tego szyldwach korytarzowy ciągle przez okienko, we drzwach wyrżnięte, zazierał do mnie.

Konarski zaś miał szyldwach w środku celi i okno jego zamurowane było od dołu do wierzchniej jednej szyby, w której miała furtkę i którą, na palcach wspinając się, wolno mu było otwierać dla powietrza, bo widzieć nic, prócz nieba, nie mógł. Skoro więc usłyszał moje nazwisko, powiedział swoje i wraz po francusku począł śpiewać: „Ach, i ty tu z mojej przyczyny, lubo nie ja ciebie wydałem, ale Rodziewicz, najlepszy w świecie człowiek, tylko słabego charakteru; co gdy Komisja postrzegła, pod batogami, których znieść nie mógł, wszystko wyśpiewał”. I dalej od niego [Konarskiego] dowiedziałem się, że tym sposobem Rodziewicz Kozakiewicza wydał i, jak ten również batożony i nas powydawał. [...].

W innym miejscu Szumski pisze:

„Często też Konarski przygrywał na flecie [...], a na moje prośby i dla Maryli czasami przygrywał”.

Maryla – to córka Stanisława Szumskiego. Przez koligacje rodzinne, miała dostęp do kręgu rosyjskiej arystokracji. Często odwiedzała ojca w więzieniu, udzielała mu pomocy w różnorakiej formie. A przede wszystkim – dostarczała ważnych informacji o tym, co się dzieje w rosyjskich salonach, o czym się mówi w temacie „konarszczyzny”.

Od czasu do czasu przyjeżdżała do Szumskiego jego ukochana siostra. Dokona ona pewnego wyczynu, który niezmiernie ucieszy Konarskiego.

„W pierwszych dniach naszej znajomości – pisze Stanisław Szumski – zwierzył mi się Konarski, że bardzo niespokojny jest o pugilares z ważnemi listami, mogącemi wiele jeszcze osób kompromitować, a zawierający prócz tego klucz do korespondencji, który, gdyby był znaleziony, też mnóstwo osób mógł pociągnąć do śledztwa, i że pugilares ten, widząc siebie na stacji w Krzyżówce pod Wilnem aresztowanym, potrafił w komórce słomą krytej pod tęż słomę wetknąć. Obiecałem mu go wydobyć i spalić, bo tego żądał. A więc tegoż samego dnia, gdy siostra do mnie przyjechała, prosiłem ją, aby jakkolwiek bądź postarała mi się o ten pugilares. Jakoż siostra moja poleciła to mojemu bratu. Ten znowu użył pośrednictwa poczciwej siostry miłosierdzia Albertyny, która przez jakąś akuszerkę, Giedrojciową, z komórki tej w Krzyżówce nietknięty wydobyła i bratu memu wręczyła, a ten nie mając pozwolenia bywania u mnie, przez siostrę moją mi go przysłał, spaliwszy wprzódy listy i papiery, jak tego żądał Konarski. Siostra wręczyła mi pugilares i zawarte w nim włosy i wstążeczkę od trzewików panny Michalskiej, ukochanej Konarskiego. A że często Konarskiemu posyłałem na sznurku, który mi spuszczał w noc ciemną, to winogrona, to inne łakocie, które mi przynoszono, tą więc drogą i pugilares z włosami i wstążeczkę na znak, że realnie był znaleziony, odesłałem. Wielce był z tego ucieszony [...].

Panna Michalska, jego los, przeznaczenie...

„Jej twarz pochyla się nad nim każdej nocy. Jej twarz, której obraz szedł za nim wszędzie przez zawieruchy, sumioty zimowe litewskich, ukrańskich rozłogów, przez drgające na ziemię powietrze pożarów lata. Przez mżawki, szarugi poleskie. Jej twarz, która ukazywała się nagle w dymach palonych bodiaków, ognisk pastuszych albo w żarze jakiegoś kominka w przygodnej gościnie we dworze, chacie albo i w karczmie.

Której obraz szedł za nim wszędzie, jakby na potwierdzenie raz jeszcze mocy poezji nad życiem, mocy, której daremnie się wyrwać”. [...] (Bogdan Ostromęcki).

Poznał ją w domu Michalskich w Murowanej Werbce na Podolu, dokąd zawiodły go jego tułacze drogi. Przyjechał tu z konkretnym celem: omówić z Michalskimi „sprawę”. Prosił ich o pomoc. Siedzieli przy stole we czworo: on, Fryderyk i Lucjan Michalscy i – ona, Ewelina.

Michalscy, z początku oporni, w końcu ulegli przekonaniom emisariusza, oddawali „sprawie” wytrwałe usługi. Organizowali nowe kółka Związku, komisje, narady.

A ona – Ewelina? Miała naonczas osiemnaście wiosen. „Nie zdążył ich połączyć żaden ślub, tylko ten tajemny, najważniejszy, który związał ich dwoje – na zawsze” – napisze jego biograf.

Na zawsze? Czy tylko do tej godziny, kiedy zabrzmią bębny na dziedzińcu więziennym, gdy w ich takt ruszyć mu przyjdzie w ostatni marsz..?

...Cela Bazyliańska. Każdy tu z nich, w tym więzieniu, ma swoją celę... Siedzą tu Michalscy. Siedzą Brynk, Rodziewicz, u których się ukrywał. Moszkowski, Nowicki i dziesiątki innych... Oraz – Orzeszko...

Zdrajca Orzeszko i szlachetny Korowajew

Pisze Stanisław Szumski, świadek tej historii:

„Komisja miała już kończyć swoje czynności, gdy gałgan ostatni, pińczuk Orzeszko, wszystko zgubił i Komisję o trzy z górą miesiące przedłużył, a to z następującej okoliczności.

Konarski miał szczególniejszy dar podobania się wszystkim i durzenia wszystkich. Dnia jednego był na warcie oficer nazwiskiem Korowajew. Był to bardzo dobry chłopak i prawdziwie pokochawszy Konarskiego, zaproponował mu, czy nie chciałby przez niego komunikować się z więźniami, do celi których, jak każdy oficer od warty, miał prawo wchodzić. Konarski, wielki fizjonomista, poznał w nim człowieka z sercem i, dostawszy od niego ołówek i papier, napisał przez niego karteczkę do Orzeszki, jednego z najważniejszych związkowych Konarskiego; w której to karteczce radził Orzeszce, co ma mówić, żeby więcej ofiar nie pociągać, przez co Komisja by się zamknęła, przestając na tych więźniach, których miała w ręku. Poczciwy Korowajew poniósł karteczkę do Orzeszki, żądając odpisu, który mu ten łotr obiecał wręczyć za parę godzin. Lecz podły ten człowiek, zamiast pisania odpowiedzi, przez „smotritiela” prosi do siebie Trubeckiego [Trubeckoj – Szumski pisze to nazwisko w wersji spolszczonej – uw. A. A. B.], mając ważne, jak mówił, do zrobienia zeznanie. Trubecki uszczęśliwiony, przybiega od niego, a ten mu powiada: „Kiedy książę dasz mi słowo honoru, że mnie oswobodzisz, to mu ważną rzecz odkryję”. Podły ten siepacz daje to słowo honoru, zaklinając się na wszystko, że dla niego swobodę wyrobi. Orzeszko pokazuje wówczas papierek Konarskiego i mówi o drodze, jaką go dostał. Wściekłością przejęty Trubecki leci do Konarskiego, który wszystkiego się wypiera, nie chcąc gubić Korowajewa, którego Trubecki w ten moment kazał aresztować, a który również wypierał się pośrednictwa między Konarskim a Orzeszką. [...] Nanowo więc poczęto brać wiele osób i nanowo całe dzieło Komisja poczęła przerabiać, a Korowajewa okutego w kajdany oddano pod sąd wojenny. Długo biedak ociągał się z zeznaniem, lecz i tego oszukano. Podesłano do niego jego przyjaciela, który miał sobie dane słowo, że kiedy się przyzna, to będzie wolny. Uwierzył poczciwiec i na rozstrzelanie został osądzony, lubo przez wielkie swe miłosierdzie car, przekładający zawsze wieczne tyranje nad chwilową śmierć, ułaskawić go, podług swego tyrańskiego mniemania, raczył, skazując po wieczne czasy na katorżne roboty, których wszakże nie dożyła ta szlachetna dusza, bo w kajdanach na pręcie pędzony, od niewygody i głodu w drodze, koło Borysowa, jak później dowiedzieliśmy się, umarł. A Orzeszko, pomimo obietnic tego podłego Trubeckiego, także w katorgę, w której do dziś dnia jeszcze egzystuje, poszedł”.

Wyczyn Korowajewa postrzegany „z innej strony”

Diametralnie odmienną wersję tej historii przedstawia Bogdan Ostromęcki, powołujący się na świadectwa autorytatywnych autorów: Kirkora, biskupa Felińskiego, Gillera, Zahorskiego, Łukasiewicza, Mościckiego i in. Z których wynika, że to, czego się podjął w stosunku do Konarskiego, nieznanego mu więźnia, kapitan Nikołaj Kuzmin-Korowajew – nie było jedynie odruchem prawej natury szlachetnego człowieka, porywem jednostki. Sobarri (Kirkor) w swych „Obrazkach Litewskich ze wspomnień tułacza” pisze o istnieniu tajnego stowarzyszenia wśród oficerów korpusu Geismara stacjonującego w Wilnie i uważa kapitana Korowajewa za jednego z jego przywódców. Jak wynika ze wspomnień biskupa Felińskiego, Gillera, z prac Zahorskiego czy Łukasiewicza, z relacji wielu historyków – Korowajew porozumiał się z Konarskim w sprawie zorganizowania mu możliwości ucieczki. Konarski postawił jednak warunek, by plan ucieczki objął całą grupę więźniów, oskarżonych o „konarszczyznę”. Korowajew miał więc z kartką od Konarskiego, potwierdzającą prawdomówność oficera, obchodzić cele i nakłaniać więźniów na zgodę do tej akcji (ucieczki). Zgodzili się wszyscy, ale – jak podaje w swych „Pamiętnikach” Feliński – „gdy wszedł do celi Orzeszki i zamiar swój objawił, nikczemny zdrajca wyrwał mu z rąk kartkę, wybiegł na korytarz i zażądał od straży zaprowadzenia go do komisji śledczej. [...] Z zeznań Orzeszki skorzystano niezwłocznie, zacny Korowajew został uwięziony i pod sąd wojenny jako zdrajca stawiony, związkowych zaś zdwojoną czujnością otoczono...”.

Opis ten częściowo zgadza się ze wspomnieniami Stanisława Szumskiego. Jednak Szumski nic nie wspomina o spisku sprzysiężonych oficerów rosyjskich. Nie wspomina, bo najpewniej o nim nie wiedział.

W tym samym czasie, specjalnie „w sprawie Korowajewa”, przybył z Warszawy do Wilna „osławiony” Storożenko, i to on przejął śledztwo. Korowajewa oskarżono o przynależność do tajnego związku politycznego oficerów i o ułatwianie więźniom politycznym porozumiewania się.

Kapitan Nikołaj Kuzmin-Korowajew skazany został na karę śmierci „za zdradę świętych obowiązków oficera” (jak podaje Mościcki) – przez ćwiartowanie, zamienioną na degradację, utratę szlachectwa i dożywotnie zesłanie, z którego (według Łukasiewicza) został uwolniony w 1849 roku i przeniesiony jako szeregowiec na Kaukaz. Tam sprawę swego skazania tak przedstawiał współtowarzyszom zesłańcom:

„Należałem do koła kilkunastu oficerów, których patriotycznym zadaniem było w czasie wart kolejnych nieść ulgę uwięzionym, aby przez to okazać Polakom, że chociaż koła rządowe ich prześladują, są jednak Moskale, którzy pragną z nimi utrzymać harmonię. [...] Czyniąc ulgę więźniom, ja i moi koledzy mieliśmy tylko przeciwdziałać nieprzychylnemu wpływowi, jaki wywierał Trubeckoj na Polaków. Kochając Rosję, chciałem, aby szał jakiegoś jednego księcia [Trubeckoja] nie osłabiał więzów, które wiązały Polskę i Rosję”.

4 kwietnia 1837 Konarski pisał do Lelewela: „Jestem w stosunkach z armią moskiewską, za trzy tygodnie zbliżymy się z nią lepiej...”.

„Stosunki z armią moskiewską” oznaczają działania Konarskiego w Petersburgu (gdzie przebywał dwukrotnie, do czego później na śledztwie w Wilnie się nie przyznawał). Jeszcze w Brukseli, Konarski jako przyszły emisariusz i założyciel Związku Ludu Polskiego na ziemiach wschodnich, otrzymał od pewnego emigranta rosyjskiego informacje o ludziach, z którymi mógłby się porozumieć w Petersburgu. Byli wśród nich Polacy i Rosjanie. Z Polaków – to słynne nazwiska literatów, naukowców, wyższych urzędników: Franciszek Malewski (przyjaciel Adama Mickiewicza), Antoni Muchliński, profesor języków wschodnich na Uniwersytecie Petersburskim, Ludwik Sztyrmer i adept Akademii Wojskowej Antoni Jaźwiński. To i: nauczyciel statystyki i ekonomii w I Korpusie Kadetów Jan Jastrzębski, wreszcie – człowiek w tym gronie najważniejszy, figura legendarna: wysoki dyplomata w służbie rosyjskiej, agent – Jan Prosper Witkiewicz („Batyr”).

W różnych źródłach historycy stawiają pytanie: Czy rzeczywiście mógł więzień Celi Bazyliańskiej, Szymon Konarski nawiązać naonczas kontakt z garnizonem wileńskim? Najprawdopodobniej – tak. Generałem był wtedy w Wilnie Geismar. Niedługo po śmierci Konarskiego, zastąpił go (w kwietniu 1839) Otroszczenko, który stwierdził, że istniała w tym korpusie grupa oficerów rosyjskich, związana z działalnością rewolucyjną. Należeli do niej porucznik Gerasimow, porucznik Szaniawski, Ogoń-Doganowskij, Barkwic i Demosene. (Ponadto – wykryto także sprzysiężenie innej grupy oficerów w korpusie Geismara). Najprawdopodobniej łącznikami między Konarskim a garnizonem wileńskim byli ludzie z Petersburga.

„Trzeba być jakiejkolwiek religii...”

...W tę noc, przed wykonaniem wyroku, odłożył na bok flet. Cisnął nagle na kamienie celi „Księgi...” autorstwa tego, który był tu wcześniej więziony...

„A mądrzy między wami nie są ci, którzy wzbogacili się przedając naukę swą i nakupili sobie dóbr i domów i zyskali od królów złoto i łaski.

Ale ci, którzy opowiadali wam słowa wolności i cierpieli więzienia i bicia; a ci, którzy najwięcej ucierpieli, szanowni są, a ci, którzy śmiercią zapieczętują naukę swą, święci będą...”.

Niósł im, współczesnym, słowa wolności... Emisarki, tułaczki emigracyjne, wędrówki po rozłogach poleskich, wołyńskich, po traktach oszmiańskim, mińskim. Cierpiał więzienie i bicia... Jutro – śmiercią zapieczętuje naukę swą... Będzie świętym?

Musiał gorzko w tej chwili na tę myśl się roześmiać...

Z Pamiętników Stanisława Szumskiego:

„Dnia czternastego lutego, oznajmiono mu, że nazajutrz, piętnastego lutego, o godzinie dziesiątej rano pójdzie na śmierć przez rozstrzelanie. Zaraz też mnie zawołał do okna, a ciężko westchnąwszy, oznajmił mi swój koniec, radząc się, czy przyjąć proponowanego mu spowiednika i jakiego wezwania. „Bo mnie się zdaje – rzekł – że to na nic niepotrzebne”. – „I owszem – odpowiedziałem – proś o księdza, kiedy ci go proponują”. – „Ale jakiegoż?” – zapytał. „Jakiegoż jesteś wyznania?” – spytałem. „Żadnego” – odpowiedział. „To źle – rzekłem – trzeba być jakiejkolwiek religji. Do sławy, jakiej nabyłeś, potrzebna ci przykładna śmierć, która cię jeszcze wyżej podniesie w opinji publicznej. A jeśli umrzesz bez pomocy religijnej, u wielu wspomnienia nawet dobrego nie zostawisz”. – „Masz rację – rzekł – moi rodzice kalwini, poproszę więc o kalwińskiego księdza”. – „Proś choć tego, kiedy nie chcesz katolickiego” – rzekłem.

Posłał więc zaraz z prośbą o księdza. Po dwóch blisko godzinach, znowu mnie wywołuje do okna, a gdym dał znak, że jestem, rzekł: „Przysłano mi jakiegoś politycznego szpicla, zamiast księdza. Nie podobała mi się ta facjata i prosiłem o księdza katolickiego. Ale czy nie znasz tego, którego mi przysłano? Brunet, nos spiczasty i ma krzyżyk św. Stanisława na sutannie”. Po dalszym dokładnym opisie poznałem, że był to Lipiński, rzeczywiście za szpiega u nas uważany, choć pokazało się inaczej. Po kilku godzinach znowu mnie woła i mówi: „Był i katolicki ksiądz bernardyn, lecz ten jeszcze bardziej mi się nie podobał, gdy mi zaczął o piekle rozprawiać... Nie dlatego chciałem księdza, żebym się mu miał spowiadać z politycznego mojego życia, ale dlatego, żeby spędzić ostatnie chwile z rozsądnym człowiekiem. Ty, co wszystkich tu znasz, wskaż mi kogoś rozsądnego”. Przyszedł mi na myśl ksiądz Markiewicz, więc powiedziałem mu: „Zaraz mi przyniosą herbatę. Napiszę do brata mego, aby pobiegł do biskupa Kłągiewicza, którego dobrze znam, i prosił go o księdza Markiewicza, którego właśnie mam za takiego, jakiego potrzeba dla mądrego człowieka podczas ostatnich chwil jego życia, a pan proś tylko o innego świeckiego księdza”.

Jakoż przez kamerdynera, który mi herbatę przyniósł, napisałem do mego brata, prosząc, aby to spełnił. Wkrótce nadeszła odpowiedź niezadawalniająca, bo biskup Kłągiewicz wynalazł gdzieś przepis czy prawo, że skazanym na śmierć mogą asystować tylko zakonnicy, i że podczas rewolucji francuskiej Ludwikowi XVI dano takiegoż spowiednika. Oznajmiłem to Konarskiemu, który rzekł: „A więc wolę mojego kalwina. Ani jeden, ani drugi niczego się ode mnie nie dowiedzą. A ponieważ ksiądz jest potrzebny, wolę tego, bo i moi rodzice są kalwińskiej wiary”.

Jakoż kazał prosić na jutro księdza Lipińskiego, a po chwili życzył mi dobrej nocy, mówiąc: „I ja muszę zasnąć przed tą wielką podr󿱔.

Wiersz ostatniej nocy

...Nie zasnął... Tej nocy zrodził się wiersz. Z rozdartych uczuć, z postrzępionych myśli, krążących wokół Tego, który tu był wcześniej? Tego, który chciał być mesjaszem, wysłannikiem, „namiestnikiem wolności na ziemi widomym”.

Chciał, jak i Tamten być mesjaszem, wykonawcą słowa pielgrzymiego. A ilu przez to ludzi pchnął do więzień, na katorgi, do sołdackich rot, na szubienice? Czym, kim się stał?

O i ja kiedyś czułem i myśl z nieba brałem,

I z tą myślą, z uczuciem błądziłem po świecie...

Dzisiaj tu na dnie duszy, na sercu zbolałem

Kamień ciężkiej niedoli myśl i czucie gniecie.

[...]

Dziś nic mi nie brak, los obficie darzy,

Wszystkie moje nadzieje mieści ta komnata,

Od wszystkich wspomnień oddziela mnie krata,

A przyszłość moją Bóg z katem kojarzy.

………………………………………………

[...] narodowe klęski

Przetopione w mym sercu przez trucizny jady

Pełzają w duszy mojej jak szkodliwe gady

I toczą pierś tułacza jak robactwo zgniłe

Które napada rojem na świeżą mogiłę.

………………………………………………..

Z listu pożegnalnego do matki i najbliższych...

Tej samej nocy (a może już o świcie) napisze list do najbliższych:

„Kochana matko, bracie, rodzino moja i wy wszyscy, którzyście mnie kochali:

Dzisiaj zakomunikowano mi wyrok sądu wojennego, skazujący mnie na śmierć. Ponieważ to pismo jest zapewne ostatnim jakie ode mnie odbierzecie, powinienem Tobie, Matko, jako Matce dla usunięcia cierpień mogących Cię spotkać z mego powodu po mej śmierci, powiedzieć, że umieram najzupełniej z czystym sumieniem... Moje sumienie jest czyste pod każdym względem, bo moje życie nie ma brudów w sobie. Zawiniłem w obliczu władzy i za to żyć przestanę. Lecz w obliczu ludzkości, w obliczu honoru i prawości i mimo najtrudniejszych położeń w życiu moim, w obliczu Boga nawet, prócz tych grzechów, które aby uniknąć, trzeba być więcej aniżeli człowiekiem, prócz tych grzechów, za inne nie będę sądzony i nie będę zapewne karany [...]”.

...Grzechy... Których sam sobie do ostatnich chwil życia nie mógł przebaczyć. Zadręczał się myślą o odpowiedzialności za cierpienia tych, którzy padli ofiarą jego akcji, działań. A przecież je podjął dla powszechnego dobra.

O parę godzin wcześniej odbył rozmowę ze swym sąsiadem. Pisze Szumski:

„Wywołałem znów przez okno Konarskiego, który niecierpliwie oczekiwał wiadomości o naszym losie. Gdym mu powiedział, co nas czeka, westchnął ciężko mówiąc: „I to ja jestem przyczyną tylu łez! Och! Jak mnie wszędzie przeklinać będą”. – „Bądź spokojny – odpowiedziałem – społeczeństwo umie oceniać ludzi takich, jak ty. Nikt cię nie klnie, a wszyscy żałują”.

Spokojny? Tej nocy napisze jeszcze takie wersety:

Gdziekolwiek stąpię, tam będzie niedola

Gdzie wchodząc powiem: Chrystus pochwalony

Gdzie chleb położą na moje przybycie

Tam opuszczonej matki, jęk usłyszysz żony

Osierociałych dzieci tam usłyszysz wycie

Żyłem jak wy żyliście. Niebo jednak chciało,

Bym dla kraju był dżumą, dla serc drogich katem.

W dalszych partiach listu pożegnalnego do rodziny, pisał:

„Nie mogę jeszcze nie prosić was, abyście, jeżeli okoliczności pozwolą, pożegnali ode mnie tę, która przez uczucia serca mojego, przez wybór duszy stała się krewną waszą, stała się częścią waszej rodziny. Kochałem ją i pomimo ogromu cierpień, jakie z powodu ostatnich wypadków o moją duszę się oparły, kocham ją i dzisiaj jeszcze...

Pożegnajcie ode mnie i całą jej rodzinę, proście w imieniu moim o przebaczenie łez i cierpień, jakich z powodu więzienia mego doświadczyli”.

Ta, którą ukochał – to Ewelina Michalska i jej najbliżsi, których wciągnął do „sprawy”... (Fryderyk i Lucjan skazani zostaną na zsyłkę do kopalń w Syberii. Ewelina, uwięziona w okresie śledztwa, zostanie wkrótce uwolniona – już po śmierci Konarskiego).

I ostatnie słowa w liście do rodziny:

„W Rumbowiczach przy grobie wujenki połóżcie kamień bez żadnych napisów i prosty, bo ja po prostu, nie po pańsku żyłem. Kiedyś, kiedy i wy się ze mną połączycie, przychodzić tam będziemy wszyscy, żartować z naszych cierpień i dolegliwości doznanych za życia ziemskiego. Dzisiaj jeszcze, jak mi ksiądz powiada, mam być stracony.

Bądźcie mi zdrowi i miejcie w Bogu nadzieję, jak ja ją w Nim pokładam”.

„Żegnam cię, miejsce, gdzie tyle cierpiałem...”

Z Pamiętników Stanisława Szumskiego:

„Dzień piętnastego lutego, dzień pamiętny dla całego Wilna, zajaśniał przy lekkim mrozie najpiękniejszym słońcem. O godzinie ósmej z rana wezwał mnie Konarski mówiąc: „Otrzymałem niespodziewanie łaskę, że mi wolno będzie pożegnać się z towarzyszami. Prosiłem o tę ostatnią łaskę dlatego, że przed zawarciem powiek na zawsze, chciałem poznać i widzieć tych, których nie znałem, a w rzędzie których i ty jesteś. Bądź zdrów, drogi i prawdziwy przyjacielu, któryś mi nieraz osładzał moje smutne chwile. Bądź więc zdrów, bądź zdrów na zawsze”. A potem dodał: „Nie żegnam się jeszcze, bo cię jeszcze zobaczę, gdy przyjdziesz do mnie na pożegnanie”. Westchnął i zamknął okno.

Przez moje okno widać było, jak na dziedzińcu szykował się już bataljon piechoty, mający go eskortować do miejsca egzekucji. Przez otwartą bramę widać było, jak na dziedzińcu szykował się podobny bataljon i kilkudziesięciu żandarmów. Wtem otwierają się drzwi mojej celi i wchodzi „smotritiel” z oficerem, mówiąc: „Proszę iść pożegnać się z Konarskim”. Na moją uwagę, że jestem jeszcze w szlafroku, odrzekł, że nie ma czasu na ubieranie się. Ruszyłem więc z niemi na górę do celi Konarskiego, w której zastałem go stojącego, w kożuszku, w kajdanach na rękach i nogach, i palącego cygaro.

Nie znałem go dawniej, więc nie wiem, czy rumieniec, jakby wyrżnięty na jego twarzy, był skutkiem gorączki, czy też była to jego zwyczajna cera. Stał on w otoczeniu komendanta miasta, dwóch pułkowników sądu wojennego, policmajstra i pułkownika żandarmów. Wprowadzano do niego po jednemu z więźniów, a „smotritiel”, odgrywający rolę mistrza ceremonji, wchodząc przed więźniem, oznajmiał: „Pan Szumski”. Konarski stał zadumany, a usłyszawszy moje nazwisko, rzekł po polsku: „Przepraszam cię, kolego, że z mojej winy tu siedzisz. Pozwól, niech cię uścisnę przed śmiercią”. A biorąc mnie w swoje objęcia, począł szeptać nad uchem po francusku: „Dziękuję ci za słodkie chwile...”. Tu mu przerwano, wołając: „Dosyć, dosyć!”. I tak rozstaliśmy się.

Co się ze mną działo – nie pomnę. Wiem tylko, że łzy miałem w oczach, a nogi pode mną drżały.

W ten sposób po kolei wprowadzano do niego na minutę i resztę kolegów. Ze wszystkimi żegnał się serdecznie, choć nie tak czule jak ze mną i Rodziewiczem, jak mi to później opowiadał ciągle płaczący oficer warty Limberg. (Opowiem później kilka słów o tym zacnym oficerze).

Nie mogę wszakże pominąć milczeniem pożegnania Konarskiego z Orzeszką. Gdy go wprowadzono, Konarski nie tylko ręki do niego nie wyciągnął, jak to z innymi robił, ale w tył ręce zakładając rzekł: „Z tobą, podły człeku, nie chciałbym się nawet widzieć. Wiele złego narobiłeś, wiele łez z twojej przyczyny wylanych zostało. Niech ci Bóg nie pamięta, ale ja ci tego nie przebaczę”. Zapłakał podobno skonfudowany Orzeszko, którego, przy szmerze obecnych „podlec, podlec”, zaraz wyprowadzono, bo i Moskale, prócz powszechnego współczucia dla Konarskiego, mieli swojego Korowajewa do opłakiwania.

Pożegnania te zabrały więcej niż godzinę czasu. Koło dziesiątej rano uderzono na korytarzu w bębny, bębny z dziedzińca i ulicy odpowiedziały im na znak gotowości. Prowadzono go koło mojej celi, podbiegłem więc do drzwi i przez dziurkę od klucza widziałem, jak szedł odważnie, a przechodząc korytarzem koło celi, ciągle wołał: „Bądźcie zdrowi, koledzy!”.

Z okna mojego mogłem widzieć tę całą okropną paradę, opiszę ją więc w krótkich słowach. Przed wejściowym ganeczkiem naszego klasztoru stały saneczki, do których Konarski wsiadł, a obróciwszy się do wszystkich okien, z których na niego wyglądano, dłużej zatrzymał się przed swojem i mojem oknem, i zdjąwszy czapeczkę, zawołał: „Żegnam cię, miejsce, gdzie tyle cierpiałem i gdzie...” tu w bębny znowu uderzono i on usiadł w sankach. Obok niego siadł ksiądz Lipiński i sanki posunęły się między stojącym w dwóch rzędach bataljonem, otoczone konnymi żandarmami, a poprzedzane tymi wojskowymi, którzy mu asystowali też na koniach.

Jaki był dalszy ten prawdziwie triumfalny pochód – opisywać nie będę, bo cała ludność wileńska, w oknach i na ulicach będąca i na jego pozdrowienia czapeczką odpowiadająca, lepiej to niż ja, widziała. Mnie to opowiadał Limberg, który potem do mnie zapłakany przyszedł. Rozstrzelania jego też opisywać nie będę, bo znane ono jest na pewno każdemu od trzydziestu, a może i więcej, jak mówią, tysięcy naocznych świadków. Wzruszenie było podobno nadzwyczajne, po strzałach, z piersi kilkudziesięciu tysięcy ludzi wyrwał się wielki jęk. Mówiono mi, że to był jęk okropny.

Tak skończył Konarski, uwielbiany nie tylko przez swoich, nawet tych, co przez niego cierpieli, ale i przez Moskali, którzy oddawali wszelką sprawiedliwość jego szlachetnemu charakterowi.

Poczciwy Limberg, Kurlandczyk, wróciwszy z egzekucji, tak u mnie płakał, że i ja łez moich nie mogłem utulić. Między drogiemi pamiątkami po tym, tak niegodziwie straconym człowieku, Limberg potrafił, będąc na warcie, schować sobie na pamiątkę włosy z brody, którą Konarskiemu dopiero w dniu egzekucji zgolono. Inne zaś jego nędzne sprzęty, jako to dzbanek gliniany, kawałek mydła, łyżkę drewnianą i im podobne graty sprzedawał dozorca więzienia potajemnie, po dość dużej cenie, jako drogie pamiątki”.

„Byłem zbyt wielkim entuzjastą...”

„Konarszczyzna”... Amatorszczyzna. Jej autor, tragiczny apostoł, dokonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednoznacznie pisze o tym Stanisław Szumski w swoich „Pamiętnikach”. Że przywołam tu jeszcze jeden wymowny dialog:

„Rozgadawszy się z nim raz, spytałem go, co za cel był jego przyjazdu do Wilna i szukania drukarni? „Bo jeśli chciałeś – mówiłem – drukować podburzające odezwy, to dziwię się, że włócząc się po świecie i znając wiele rzeczy, nie postarałeś się o kamień litograficzny. Jest to daleko bezpieczniejsze niż druk, do którego potrzeba używać więcej ludzi”. „To prawda – odrzekł – to mi do głowy nie przyszło”. Nieraz też, gdyśmy rozmawiali o jego planach, które nie mogły przynieść szczęścia ojczyźnie, a tylko przez takie wybuchy nieszczęście na nią sprowadzały, mówił mi: „Byłem zbyt wielkim entuzjastą, zbyt niecierpliwym i dopiero teraz widzę, że przez zbytni pośpiech wszystko popsułem i opóźniłem może o pół wieku odbudowanie i szczęście naszej ojczyzny”.

I jeszcze jeden fragment Pamiętników Stanisława Szumskiego:

„Nasyłał nam Lelewel, zapalona demagogów głowa, emisarjuszów, którzy nic dobrego dla kraju nie robiąc, i owszem kompromitując najlepszych patrjotów, sami kończyli na szubienicy, tej broni carskiej zajadłości. Pamiętają wszyscy powieszenie Zawiszy, Giecołda, Wołłowicza i innych. W emigracji były partje; jedni rozważniejsi, kochający prawdziwie ojczyznę, trzymali się partji księcia Czartoryskiego, któraby może znacznie dotychczas poprawiła byt ojczyzny, gdyby nie ta druga, samolubna, bezsensowna, krwią tylko tchnąca, partja Lelewela, naczelnika wyuzdanej demagogji”.

...Miał być skazany na szubienicę. Karę przez powieszenie zamieniono mu na rozstrzelanie. Był to gest generała-gubernatora księcia Dołgorukiego (męża m. in. Polki, de domo Wawrzeckiej). Tyle tylko (czy wiele?) mógł zrobić dla skazańca, który od tamtego pierwszego pamiętnego spotkania na odwachu przy pałacu, nigdy nie zejdzie mu z pamięci...

* * *

... Dwadzieścia lat później inny „przedburzowiec” konspirator i poeta, urodzony w dworku na Pokuciu, Mieczysław Romanowski, wzniesie apel do Polski i jej synów takiej oto treści:

I walcz, pamiętna, że Bóg czynów Bogiem.

Walcz, Polsko, jak lew, na polach z twym wrogiem...

Lecz biada Tobie, gdybyś jak dewotka

W kościołach gromów przemodliła porę.

Tam nieochybnie cię zniszczenie spotka

I Bóg zostawi cię, jak dziecko chore

Klęczące we łzach na kościelnym progu

A tylko z modłów wiedzące o Bogu...

..............................................................

Nie patrzcie, czy wam przypadnie plon zbierać,

Naprzód! A z piersią do poświęceń zdolną!

I nauczycie się co dnia umierać –

Ale rozpaczać nigdy wam nie wolno.

 

Tak z pokolenia idźcie w pokolenie,

Płomienni sercem we wiecznej młodości,

Niechaj krwi ojców ożywcze strumienie

Potężne dęby pędzą z latorośli.

 

A wcześniej, w liście do ukochanej siostry, napisze: „Przekonany jestem, że każda rodzina musi dać w pewnym przeciągu czasu kilka ofiar na ołtarz społeczny. Z rodziny Romanowskich, o ile wiem – dawno takiej ofiary nie było. Może mnie los wybrał. Jeżeli tak, niech się spełni jego wola. Ci szkodzą, co padają, kładą się jako podwaliny przyszłej budowy”.

W romantycznej rekwizytorni coraz częściej pleniły się ulubione słówka: „groby”. Za progiem stało Powstanie Styczniowe. Obrazek jak na starej pocztówce: Piękna panna (narzeczona) przypina grottgerowskim gestem do czapki ukochanego powstańczą kokardę i błogosławi go przed wyjazdem tam... skąd już on nie miał wrócić...

Tą narzeczoną była panna Modesta Krasnopolska, a jej oblubieńcem Mieczysław Romanowski. Był adiutantem oddziału „Lelewela”. Zginął w kwietniu 1863.

... Takich jak on były setki, tysiące...

Alwida A. Bajor