200 rocznica urodzin Szymona Konarskiego

W 200 rocznicę urodzin Szymona Konarskiego

Śpiewak z więziennego okna celi Bazylianów

 

      Rota 6-12 marca 2008 r.

 

„Budzi się w nocy z krzykiem. Jest to krzyk ofiary i prześladowcy. Są już połączeni na zawsze jakimś nierozerwalnym węzłem, zaplątanym w świadomości ich obu. Węzeł ten istnieć będzie przez lata, choć jeden z nich już stanie się prochem ziemi, a drugi, do końca, zanim i on nie przemieni się w proch, będzie słyszeć ten krzyk”. (Bogdan Ostromęcki)

Tą ofiarą jest Szymon Konarski, prześladowcą – wicegubernator wileński, książę Trubeckoj. Do więźniów z sąsiednich cel dobiega nie tylko krzyk nocnego koszmaru. Z tego samego okna płynie czasem za dnia spokojny śpiew. Zadziwia to zjawisko zwłaszcza jednego z przypadkowych słuchaczy, którego cela mieści się tuż pod tym oknem. Tym słuchaczem jest Stanisław Szumski, więzień „za sprawę” Szymona Konarskiego.

Czasem z tego samego okna donoszą się dźwięki fleta. Nie wolno było więźniom kontaktować się ze sobą, obcować, rozmawiać, ale wolno było śpiewać. Z tego to śpiewu („rozmowy”) Konarskiego z Szumskim – po francusku, by nie zrozumieli ich stróże więzienni – Szumski spisze później swoje „Pamiętniki...”

CELA: dziewięć kroków wzdłuż i siedem kroków w poprzek. Przebywał tu ponad osiem miesięcy... Ile kroków (kilometrów) w tej celi przemierzył? „Dziewięć razy siedem. Siedem razy po siedem. Siedem razy po siedemdziesiąt... Siedemdziesiąt razy po siedemdziesiąt... Siedemset...”

Celę tę opisze Stanisław Szumski: „Konarski miał szyldwacha w środku celi i okno jego zamurowane było od dołu do wierzchniej jednej szyby, w której miało furtkę i którą, na palcach wspinając się, wolno mu było otwierać dla powietrza, bo widzieć nic, prócz nieba nie mógł. Skoro więc usłyszał moje nazwisko, powiedział swoje i po francusku zaczął śpiewać: „Ach, i ty tu z mojej przyczyny, lubo nie ja ciebie wydałem, ale Rodziewicz, najlepszy w świecie człowiek, tylko słabego charakteru, co gdy Komisja postrzegła, pod batogami, których znieść nie mógł, wszystko wyśpiewał” – i dalej od niego dowiedziałem się, że tym sposobem Rodziewicz Kozakiewicza wydał i jak ten, również batożony, i nas powydawał”.

„Coraz większej nabierałem do niego [Konarskiego] sympatii” – napisze w innym miejscu Szumski. Z samych prapoczątków wszak było inaczej.

SZUMSKI. Wysoki wojskowy urzędnik w służbie carskiej, giętki dyplomata-spiskowiec „na rzecz swoją” poprzez Franciszka Szemiotha (przyjaciela Adama Mickiewicza) „trzymał się emigracyjnej partii księcia Czartoryskiego. Był ostrym przeciwnikiem partii Lelewela. Założył w Wilnie tajne Towarzystwo patriotyczne, do którego należeli: E. Romer, J. Hrebnicki, S. Kozakiewicz, M. Baliński i in. „I czas już było, pisze Szumski, pilnować się instrukcji księcia Czartoryskiego, bo większa część obywateli, nie przewidując już wcale nic dla ojczyzny, słabnąć na duchu i moskwiczeć zaczęła. Myśmy ten duch podtrzymywali rozsądnemi, niegwałtownemi działaniami, a nie takiemi jakiemi były działania demagogiczne przez emisariuszów przysyłanych, a których tylko nierozważna młodzież była chciwa, a których przyjęcia i utrzymywania z nimi stosunków wyraźnie Szemioth odradzał, dowodząc, że oni na zgubę kraju są wysłani. Co też się i ziściło”. (...)

Wiadomość o mającym pojawić się w Wilnie Szymonie Konarskim, emisariuszu od partii Lelewela, który „na zgubę kraju jest wysłany”, naturalnie nie mogła Szumskiego uszczęśliwić. Pisze o tym dosadnie w swoich „Pamiętnikach”:

„Konarski, zdaje mi się, w końcu lutego, czy w marcu 1838 roku, przybył do Wilna z Kozakiewiczem, który, będąc w Mińsku u Bułhaka, swego przyjaciela, poznał tam Konarskiego i na usilne jego prośby przywiózł go do Wilna, sądząc, że nasze Towarzystwo będzie z niego uszczęśliwione. Kozakiewicz, mając wszakże szczupłe mieszkanie z żoną i dziatkami na Skopówce, długo nie mógł utrzymywać u siebie obcego człowieka, bo policja, zawiadomiona przez Dołhorukiego, że emisariusz ma być w Wilnie, ścisłą baczność miała na wszystkie domy”. (...)

Konarski potrzebował pozostać w Wilnie jeszcze parę tygodni do przyjazdu swego towarzysza Rodziewicza. Kozakiewicz nie mógł jednak dłużej go w swoim domu trzymać, a i żaden z tego Towarzystwa nie przystał na to, żeby go u siebie przyjąć. I wtedy przypomniał sobie Szumski kogoś, na kim można by było „w takiej sprawie” polegać. Była nią przełożona sióstr miłosierdzia w szpitalu św. Jakuba Albertyna Milhausen, która przyjęła propozycję umieszczenia Konarskiego w szpitalu. Ułożono, że Szymon pod „nazwiskiem” Wincentego, biednego człowieka, potrzebującego leczenia, zjawi się u niej nie mówiąc nawet od kogo przysłany. Ona zaś, nie pytając nigdy o nic, będzie go utrzymywać. Niedługo wszakże Szymon pozostał w tym ukryciu.

Drugim miejscem jego pobytu była klinika, gdzie znalazł się pod opieką zaprzyjaźnionej młodzieży medycznej. Kliniką zawiadował młody lekarz Józef Mianowski. Doskonale wiedział, kim jest jego „pacjent”, figurujący pod nazwiskiem chłopa Łukasza Czułańczyka. „Leczył się” tu niedługo. Wkrótce Czułańczyk „pożegnał się z tym światem”. „Zwłoki” zapakowano do trumny i o zmierzchu powieziono na cmentarz żałobnym ekwipażem ubogich. Do grobu złożono pustą trumnę. „Nieboszczyk” przesiadł się do stojącego w pobliżu powozu, na którego koźle siedział Rodziewicz. Ruszyli ostro w kierunku Traktu Mińskiego.

WPADKA. Było to późnym wieczorem 27 maja 1838 roku. Wpadli (dosyć głupio) na stacji pocztowej pod nazwą Krzyżówka. Przy Rodziewiczu znaleziono zakazane książki i „buntownicze” wiersze, broń krótką, dwie peruki, farbę do włosów oraz inne dowody działalności przestępczej. Podejrzanego „wieśniaka” Czułańczyka, podającego się za lokaja Rodziewicza, zidentyfikowano jako Szymona Konarskiego, od dłuższego czasu pilnie poszukiwanego „opasnogo politiczeskogo priestupnika”. Obu odwieziono do Wilna.

„Jakim sposobem Szymon, targując z Duchnowskim drukarnię, podsłuchany był w winiarni Rosenthala, że potem, wyjechawszy z Wilna, na stacji w Krzyżówce wzięty został przez sprawnika Wędziagolskiego, opisywać nie widzę potrzeby – pisał Szumski. - Dosyć, że 1838 roku w maju całe Wilno wiedziało, że emisariusza Konarskiego wzięto”.

„Północ. Cela Bazylianów. Dziewięć kroków wzdłuż, od drzwi ku ścianie, siedem kroków w poprzek, od ściany ku oknu. Dziewięć kroków. I znowu siedem... Cela, którą odczuwa teraz jak ostatnie schronienie. O której można by niemal rzec, że ją polubił. Miejsce bezpieczne, gdzie nie zagląda już nikt, nie wzywa na badanie, gdzie pewny jest swej samotności i spokoju”.

Badania... Miał już je poza sobą. „Opowiadał mi też, jak z początku Trubeckoj, wściekając się, bił go swą własną ręką. Dopiero gdy mu raz nad głową potrząsnął kajdanami i powiedział: „Głowę ci, łotrze, rozwalę, jeśli mnie dotkniesz”, Trubeckoj uspokoił się i zaczął być łagodniejszy. Zwłaszcza, że Konarski dodał: „Nie znasz mojego charakteru: im więcej mnie będziesz dręczyć, tem mniej się ode mnie dowiesz”. Później go już więc nie bił, ale dręczył: to głodem, to ciemnicą, to karmiąc śledziami i pić nie dając, to w gorącu trzymając, to wreszcie związawszy oba wielkie palce rąk, tak go wieszał, trzymając często godzinę w tych tak podobno okropnych bólach, że aż mdlał biedak, a jednak nie słabł podczas badań w odpowiedziach”. (St. Szumski)

NOWY KONRAD ...Cela Bazylianów. Nikt go nie odwiedza. Tylko czasem zamajaczą mu twarze tych, których zapamięta do ostatniej chwili swojego życia... Wszystkim więzionym zezwolono na odwiedziny. Ale nie jemu – „buntowszczikowi” ciężkiego kalibra, skazanemu na śmierć... Zresztą on sam najpewniej już żadnych odwiedzin nie pragnął. Teraz myślami wybiegał ku Temu, który był tu – u Bazylianów – więziony przed kilkunastoma laty. Wielki Adam i jego Poezja, jego „Dziady”...

 

Dziś nic mi nie brak, los obficie darzy

Wszystkie moje nadzieje mieści ta komnata,

Od wszystkich wspomnień oddziela mnie krata,

A przyszłość moją Bóg z katem kojarzy.

 

- Słowa te wydarły mu się z jaźni w ostatniej nocy jego życia. Wiersze... Pisał je na papierze z opakowań tytoniowych. Ten ostatni – częściowo na papierze (dostarczono mu go, by mógł napisać słowa pożegnalne do rodziny). Pisał te słowa tuż przed egzekucją. Na trzy dni przed nią, zapewne w obawie przed niepożądanymi demonstracjami, matka skazańca otrzymała nakaz natychmiastowego opuszczenia miasta. Skazanemu na karę śmierci przez powieszenie, książę Dołhorukij zamienił ją na rozstrzelanie. 15 lutego (wg starego stylu) 1839 r. Szymon Konarski został rozstrzelany w Wilnie na Pohulance. Miejsce jego kaźni upamiętnia nagrobny kamień.

Wielki Wieszcz, takoż więzień u tychże Bazylianów pisał (a dokładniej - wieszczył):

 

Wyzwanie przyszle mu szpieg nieznajomy,

Walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny,

A placem boju będzie dół kryjomy,

A wyrok o nim wyda wróg potężny.

Zwyciężonemu za pomnik grobowy

Zostaną suche drewna szubienicy.

Za całą sławę krótki płacz kobiecy

I długie, nocne rodaków rozmowy.

Alwida A. Bajor

 

Na zdjęciach: dwór w Dobkiszkach (w stanie obecnym); Kamień na Pohulance, w miejscu stracenia Sz. Konarskiego.  Fot. autorka, Sławomir Subotowicz