Marsz Żywej Pamięci Polskiego Sybiru w Białymstoku

Marsz Żywej Pamięci Polskiego Sybiru w Białymstoku

Magazyn Wileński Październik 2009 r.

„Bo od września, od siedemnastego,

Dłuższą drogą znów szedł każdy z nas:

Przez lód spod bieguna północnego,

Przez łubiankę, przez Katyński Las!“

Fragment z Marszu Sybiraków

17 września 1939 roku, cóż nam mówi ta data? Na pewno każdy odpowie, że właśnie wtedy ZSRR zdradzieckim podstępem zaatakował Polskę, wbijając nóż w plecy. Jednak niewielu wie, jakie to miało znaczenie w dalszych losach kresów wschodnich Polski i ich mieszkańców. Szczególnie młode pokolenie wyrosłe w wolnym kraju rzadko się zastanawia nad pojęciami niewola, zesłanie. Ażeby wydarzenia tamtych lat nie poszły w zapomnienie, od dziewięciu lat w Białymstoku odbywa się Marszu Żywej Pamięci Polskiego Sybiru.

W tym roku 9 – 10 września uczniowie klasy 11 – 10 Szkoły Średniej im. Szymona Konarskiego na zaproszenie Zarządu Głównego Związku Sybiraków miasta Białystok, którego Prezesa pana Tadeusza Chwiedzia mieliśmy również zaszczyt poznać, braliśmy udział już w IX Międzynarodowym Marszu Żywej Pamięci Polskiego Sybiru w Białymstoku. Wilno uczestniczy już po raz ósmy, a to za sprawą pani Janiny Gieczewskiej, Prezesa Polskiej Sekcji Wileńskiej Wspólnoty Więźniów Politycznych i Zesłańców.

Otwarcie uroczystości miało miejsce w kościele pod wezwaniem św. Ducha. Obok świątyni znajduje się Grób Nieznanego Sybiraka. Uosabia on losy Polaków zesłańców od Insurekcji Kościuszkowskiej aż do II wojny światowej. Stanął tutaj 17 września 1997 roku. Monumentalna budowa przedstawia dwunastometrowej wysokości krzyż, którego podstawę stanowią 33 krzyże katolickie i prawosławne. Symboliczne jest to, iż krzyże zostały wykonane z szyn kolejowych, które nawiązują do wywózek, na głównym zaś krzyżu zawieszono rozdarty łańcuch – jako obraz męczeństwa i niewoli, na szczęście już przerwanej. W symbolicznym Grobie Nieznanego Sybiraka zostały umieszczone urny z prochami zesłańca z miejscowości Kwitok spod Irkucka oraz żołnierza AK sprowadzone z miejscowości Jogła. Rok po zamontowaniu Pomnika ustawiono Ścianę Pamięci, w środku umieszczono Krzyż Katyński, wokół Niego zaś tabliczki z imionami już nieżyjących zesłańców. Chodziliśmy wokół w skupieniu i czytaliśmy napisy. Wręcz niemożliwe wyobrazić ból rodziców, którzy muszą pogrzebać kilkuletnie, a częściej nawet kilkumiesięczne dziecko, które umarło z głodu. Z innymi zapewne uczuciami patrzyła pani J. Gieczewska, gdyż znajduje się tam tablica jej męża Romualda Gieczewskiego, założyciela oraz wieloletniego prezesa wspomnianej już Wspólnoty. Ze wzruszeniem również spoglądała pani Alicja Pietrowicz, albowiem w tym roku znalazła się tablica jej ojca, który nie wrócił z zesłania, zmarł na obczyźnie w Astrachaniu.

Tegoroczne obchody rozpoczęły się od wysłuchania odczytu, który nawiązywał do zdarzenia z 17 września 1939 roku i jego skutków, słuchaliśmy pieśni patriotycznych. Gdy się ceremonia otwarcia skończyła, udaliśmy się do muzeum Sybiraka. Tu zobaczyliśmy, jak straszny los spotkał zesłańców. Piorunujące wręcz wrażenie wywarły pamiątki po nich: różaniec z chleba bądź też koszulka dziecięca uszyta z worka. Z jednego ze zdjęć patrzyły na nas smutne oczy małej dziewczynki, urodzonej i zmarłej w niewoli. Z pełnym podziwem patrzyliśmy na hart ducha i wiarę ludzi, którzy w nieludzkich warunkach próbowali zachować pozory normalności.

Mieliśmy również przyjemność poznać Sybiraka, Hipolita Popławskiego, który z ogromnym zaangażowaniem opiekował się naszą grupą. On jako sześcioletnie dziecko został wraz z matką zesłany w czerwcu 1941 roku w okolice gór Ałtajskich do miejscowości leżącej nad rzeką Ob. Następnie przeniesiono ich do Kazachstanu na roboty w kołchozie, gdzie pracowali przy uprawie buraków cukrowych. Pracowano od wschodu do zachodu słońca. Pan Hipolit zostawał w lepiance i musiał sam żywić się, a pokarmem była trawa, komosa. Dopiero w czerwcu 1946 roku razem z matką powrócił do Polski.

Następnego dnia miał miejsce marsz, który przypomniał wszystkim, że pamięć o Sybirakach żyje, i że jest to niegojąca się do dzisiaj rana polskiej historii. Sama nazwa zjazdu już mówiła o tym, że marsz będzie żywą pamięcią polskiego Sybiru. Pierwszy marsz miał miejsce 2001 09 15 i uczestniczyło w nim 600 osób, przybyło 106 pocztów sztandarowych, a już w ubiegłym roku w marszu wzięło udział 11000 osób oraz 270 pocztów.

Poczet sztandarowy naszej szkoły został umieszczony z przodu, a cała grupa szła z tyłu, za innymi pocztami sztandarowymi. Wszyscy starali się zachować ciszę i powagę. Marsz kierował się ku kościołowi pod wezwaniem św. Ducha, gdzie była odprawiona święta msza w intencji zesłańców. Widok marszu zapierał dech, gdy na prostej ulicy były widoczne wszystkie sztandary mieniące się złotymi, srebrnymi, żółtymi, niebieskimi, czerwonymi barwami. Po mszy świętej, przy pomniku poświęconemu „Polskiemu Sybirowi“, uczciliśmy poległych i zmarłych Sybiraków. Wygłosili tu przemowę przedstawiciele władzy miasta i państwa, a żołnierze oddali salwę wystrzałów.

W drodze powrotnej do Wilna opowiedziały nam swoje losy pani Weronika Daukszewicz, pani Czesława Salwińska oraz pani Regina Lachowicz.

Pani Czesława Salwińska, z domu Sawicka, została zesłana wiosną 1949 roku, kiedy miała 8 lat. Pamięta, że o godzinie 10 z rana przyszli sowieccy żołnierze i czekali pół dnia, ponieważ nie wszyscy członkowie rodziny byli obecni. Wraz z panią Czesławą zostali zesłani: brat ( 20 lat ), siostra ( 3 lata ) oraz matka. Ojciec i czwórka starszych dzieci zostali uprzedzeni, nie wrócili do domu i nie zostali wywiezieni, ale ich życie w rodzinnej wsi Bujwidy, parafii Podborze, stało się niebezpieczne. Nieraz musieli nocować w lesie, u sąsiadów, uciekać z domu, żeby nie dać się złapać. Panią Czesławę wywieziono na Syberię w okolice Irkucka – Usolije, nad dopływ Angary - rzekę Białą, do wsi Tajtorka. Jechali na miejsce 30 dni w wagonach dla bydła, a jedli 1 raz dziennie, czasem 2 razy, jeżeli ktoś na dworcu kolejowym podał pokarm. Pracowali w „lesopilnom cechu” przy mrozie sięgającym -500C. Wrócili wszyscy w 1955 roku, chociaż byli zwolnieni już w 1954 roku. W dokumentach, które im wydano po zwolnieniu, było napisane, że zostali zesłani przez pomyłkę.

Pani Weronika Daukszewicz miała 17 lat, gdy została zesłana z całą rodziną, ponieważ mieli 36 hektarów ziemi i parobka. To się stało w 1951 roku. Wszyscy zostali wywiezieni do obwodu Tomskiego rejonu Czajeńskiego, pracowali przy rąbaniu lasu. Ojciec zmarł na zesłaniu mając zaledwie 45 lat. Dopiero po śmierci Stalina w 1956 roku wrócili z powrotem do ojczyzny.

Pani Regina Lachowicz, z rodziny Kondrackich, miała tylko 7 miesięcy, gdy została zesłana wraz z rodzicami i dziadkami jesienią 1950 roku w okolice Chabarowska. Podróż na zesłanie trwała kilka miesięcy!!! Pani Regina pamięta tylko to, że zawsze musiała w jakiś sposób bronić się od natrętnych myszy, które lazły do oczu. Mróz sięgał -500C, chociaż wcale się tego nie odczuwało. Pracowali podobnie jak pani Daukszewicz - na wyrąbie lasu. Na zesłaniu byli 5 lat i na Litwę wrócili wszyscy żywi.

Ten wyjazd dla młodzieży z naszej grupy był szczególny, albowiem spojrzeliśmy na te straszne wydarzenia z bliska. Prawdę usłyszeliśmy z ust świadków tych zdarzeń. Teraz każdy z nas będzie inaczej spoglądał na wydarzenia wrześniowe 1939 roku, a szczególnie 17 września.

Za udany wyjazd cała nasza grupa chce szczególnie podziękować pani Janinie Gieczewskiej, która nas na ten zjazd zaprosiła. Dziękujemy również naszym opiekunkom: pani Teresie Masalskiej i pani Lucynie Jaglińskiej

 

Jędrzej Kowalczuk

Uczeń 11a klasy

Szkoły Średniej im. Szymona Konarskiego w Wilnie