Tadeusz Popławski 1962 - 2007

"Magazyn Wileński" kwiecień 2007

Podzwonne dla artysty malarza TADEUSZA POPŁAWSKIEGO

 

Tadeusza Popławskiego znałem tylko z widzenia. Również, a może przede wszystkim poprzez obrazy, które wychodziły spod jego artystycznej ręki, by następnie po części trafiać na wystawy. Nic więc dziwnego, że znalazły się też na wer­nisażu, jaki 18 października ubiegłego roku z udziałem polskich plastyków ze Lwowa i Wilna miał miejsce w siedzibie samorządu miasta Wilna. Podczas jego uroczystego otwarcia był też obecny Tadeusz. Jak zawsze uśmiechnięty, promieniujący niewidzialnym światłem.

Na moją prośbę, ci co bratają się z pędz­lem i sztalugą w dwóch jakże dumnych miastach na byłych Kresach wschodnich Rzeczypospolitej, ustawili się do wspólnego pamiątkowego zdjęcia. Jednym z tych, kto tam się znalazł, był właśnie Tadeusz Popławski. Skąd mogłem wiedzieć, iż będzie to najpewniej jedna z ostatnich foto­grafii, do których pozował, a które zamie­ściliśmy w ubiegłorocznym numerze 11 „Magazynu Wileńskiego". Niedługo potem runęła bowiem hiobowa wieść o jego na­głym odejściu: gdy zażywał kąpieli w wan­nie, odmówiło mu posłuszeństwa serce...

Wszystkie plany, których nie zwykł budować niczym zamków na piasku, obsu­nęły się więc tak gwałtownie jak lawina z gór. A wśród nich ten, by w marcu br. dla uczczenia swych 45. urodzin zorganizo­wać w Domu Kultury Polskiej w Wilnie szerszą prezentację dorobku twórczego. Dobrze więc się stało, że pośmiertnie zro­bili to zań przyjaciele ze Związku Polskich Artystów Malarzy na Litwie „Elipsa" Władysław Ławrynowicz oraz Stanisław Kaplewski. Zgromadziwszy z będących w wielkiej rozsypce 14 jego prac: 5 wypożyczono z galerii „Znad Wilii", 7 - z Wileńskiego Gimnazjum im. A. Mickiewicza oraz 2 - z Wileńskiej Szkoły Średniej im. Sz. Konarskiego, gdzie zmarły do ostatnich chwil prowadził lekcje plastyki. Przy oka­zji podczas wernisażu ci, co go znali, przywołali ciepłe wspomnienia. Te uleciały też w kierunku cmentarza w Karwieliszkach, gdzie Tadeusz spoczął obok rodziców.

Rodzina Popławskich była mocno za­korzeniona w Wilnie, mieszkając przy ulicy Krupniczej, skąd do byłej polskiej szkoły średniej nr 11, a obecnego Gimnazjum im. A. Mickiewicza ręką sięgnąć. Właśnie tu od klasy 1 do matury uczył się Tadeusz. Już w ławie szkolnej zdradzając nieprzeciętny talent do rysunków, w czym jako dobra dusza wyręczał też kolegów z klas młodszych i starszych. Choć - jak wspomina obecny dyrektor „wieszczowego" Gimnazjum Czesław Dawidowicz - miał też Tadeusz „mocną głowę do matematyki".

Ten fakt przesądził najpewniej, że po zdobyciu świadectwa dojrzałości pierwszą uczelnią, dokąd się załapał, był ówczesny Instytut Inżynierów Budowlanych. Po odbyciu służby wojskowej już tam jednak nie wrócił. Nad naukami ścisłymi bowiem górę ostatecznie wzięła miłość do malarstwa: rozpoczął naukę w Szawelskim Instytucie Nauczycielskim na kierunku rysunku. Też nie na długo. W roku 1986 udało się mu nareszcie zrealizować marzenie życia: dostać się na prestiżowe studia do Wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ukończył je w roku 1991, zdobywając kwalifikację artysty malarza fresku i mozaiki.

Nie był to wdzięczny czas, by zacząć pracę w wyuczonym zawodzie. Litwą targały transformacje ustrojowe, a kryzys gospodarczy kazał szukać byle okazji, by zarobić. Popławski ima się różnych tego form. Raz zasiada na ulicy, by na poczekaniu namalować portrety każdemu tego chętnemu, raz znów para się jako kierowca taksówki, odkładając na bardziej stabilną przyszłość te ambitniejsze zamiary.

Szukając życiowej przystani, zakłada rodzinę, rodzi się córeczka. Niestety, więzy małżeńskie nie okazują się trwałe. Zostaje sam. Zaczyna przypominać rozbitka na wzburzonej toni życia. Miewa upadki, ale znajduje siły, by powstać. Świadom, że ma nieść pomoc schorowanej matce, będącej dlań z kolei nieocenioną ostoją i oporą w trudnych chwilach. Z jej śmiercią po raz kolejny wali mu się świat. By być kwita z zamieszkałą na stałe w Polsce siostrą w sprawie spadkowej, sprzedaje mieszkanie przy Krupniczej, przenosząc się do jednopokojowej klitki na Nowym Mieście.

Uciekając od samotności w roku 2000 podejmuje się pracy nauczyciela plastyki w rodzimym Wileńskim Gimnazjum im. A. Mickiewicza. W roku 2004 poszerza nauczycielski potencjał o Wileńską Szkołę Średnią im. Sz. Konarskiego, a od 1 września 2007 roku aż do nagłego odejścia w zaświaty pracuje naraz w trzech placówkach oświatowych, gdyż oprócz dwóch wymienionych dochodzi jeszcze „kuźnia wiedzy" w Lazdynai.

Nauczycielka plastyki „mickiewiczówki" Swietłana Bogdanowa oraz wicedyrektor ds. nauczania szkoły, której patronuje Szymon Konarski, Krystyna Kratkowska twierdzą zgodnie, że w pracy jak z młodszymi tak też ze starszymi dziećmi potrafił Tadeusz Popławski być mistrzem niezrów­nanym. Szykował się do lekcji z wielkim poczuciem obowiązku, nieszablonowo prowadził zajęcia na kółkach plastycznych, starał się zaciekawić młodzież różnymi technikami malarskimi, zapoznać ją z historią sztuki. Niczym z rogu obfitości sypał pomysłami w organizowaniu przeróżnych konkursów, a najlepsze prace dla dalszej zachęty ich autorów i wszystkich pozostałych koniecznie eksponowane były na przeróżnych wystawach oraz honorowane nagrodami. Oddanie, z jakim pracował, jakże wymownie procentowało. Ci najzdolniejsi obierali składanie na maturze traktowanego dotąd z rezerwą egzaminu z plastyki i wychodzili z tego naprawdę obronną ręką.

Świecąc młodym przykładem, sam długie godziny spędzał przed sztalugami, podsycał wyobraźnię udziałami w plenerach, ambitnie poszukując najcelniejszych form artystycznego wyrazu. Spod pędzla chętnie wychodziły mu liczne akty -swoisty hołd pięknu kobiecego ciała, portrety, martwa natura, pejzaże, widoki Wilna. Trudno nie dopatrzyć się w jego płótnach abstrakcji i akcentów impresjonistycznych.

Nie mając możliwości zrealizowania się w wyuczonym fresku i mozaice, przenosi po części ich gatunkową specyfikę na płótno, co najbardziej się uwidacznia w tak przezeń chętnie malowanych kwadratach. Jakże jednak innych niż słynny „Czarny kwadrat na białym tle" Kazimierza Malewicza. Kwadraty Popławskiego emanują bowiem całą feerią barw, pękając nieraz w „szwach" od przeróżnych geometrycznych figurek (czyżby był to po czę­ści hołd dla niespełnionych ciągot mate­matycznych?).

Trudno się oprzeć stwierdzeniu, że właśnie kwadrat, jako figura geometryczna, równobocznie otwarta na wszystkie cztery strony świata, najpełniej zapewne oddaje świat wewnętrzny Popławskiego jako człowieka. Świat, darzony wielką serdecznością, otwarty na ludzi. Wszyscy, z kim rozmawiałem, byli zgodni, że nie słyszeli od Tadeusza tak modnego doczepiania do ludzi metek: ten jest taki, ten jest siaki, a ten owaki. Nie uze­wnętrzniał tych sądów, nie pretendował do hałaśliwego i nieomylnego definiowania otoczenia. „Cichy, skromny, uczynny, zawsze uśmiechnięty, promieniujący dobrocią" - te epitety niczym refren powtarzały się w wypowiedziach tych, co go znali.

Na pewno nie było mu łatwo w tym gruboskórym, tak skłonnym do wyrachowania i cwaniactwa świecie. Romantyczne uniesienia, fundowane przez malarską wizję, brutalnie uprzyziemniała taka a nie inna rzeczywistość. Ze zmiennym szczęściem próbował żyć z pędzla. Względna prosperita nastąpiła dopiero wówczas, kiedy podjął się pracy w szkole. Początkowo w jednej, potem w drugiej, aż wreszcie w trzech naraz. Dla chleba, panie, dla chleba...

Trudno powiedzieć, ile namalował obrazów. Tych okazałych rozmiarów i tych pomniejszych, które chętnie darował przyjaciołom, znajomym. Na grube setki jeśli nie tysiące wypada też liczyć narysowane wprost na ulicy portrety tych, kto przechodząc zatrzymywał się i dawał się uwiecznić jego ręką. Bo - jak już nadmieniłem - zajęcie to przez pewien okres czasu stanowiło dla Tadeusza źródło utrzymania. By zarobić bardziej godziwie, wybierał się nawet na uliczne portretowanie do Niemiec i Polski. A był w tym mistrzem niezrównanym, potrafiącym dosłownie na poczekaniu z fotograficzną dokładnością wydobyć rysy twarzy każdego człowieka, błysk jego oczu, profil nosa czy układ warg.

Wyraźnie zależało mu na eksponowaniu tego, co tworzył. Chętnie więc uczestniczył w wystawach: jak autorskich tak też zbiorowych, prezentujących dorobek polskich artystów malarzy na Litwie. Poza pre­stiżowymi galeriami litewskimi jego płótna eksponowane były na wystawach w Niemczech i w Polsce. Wielce się cieszył, kiedy wprost z nich trafiały do koneserów malarstwa w różnych krajach, stanowiąc zarazem jakże wymowny przejaw jego artystycznego kunsztu.

Ten cały dorobek pozwala snuć wiarę, że na pewno nie wszystek umarł. Jakże wymownym wyrazem tego „życia po życiu" jest też poczynione jego ręką rozległe ma­lowidło na jednej z korytarzowych ścian Wileńskiej Szkoły Średniej im. Sz. Konarskiego, ukazujące patrona szkoły na tle grodu giedyminowego albo portret papieża Jana Pawła II, witający wszystkich, kto przekracza próg Wileńskiego Gimnazjum jego imienia. Na pewno wdzięczną pamięcią będą też otaczali go ci wszyscy, któ­rych na lekcjach plastyki uczył z głębokim przeświadczeniem o słuszności stwierdzenia wielkiego Cypriana Kamila Norwida, iż „Piękno na to jest, by zachwycało...".

Henryk Mażul