Katarzyna Żegarska

 

Katarzyna Żegarska , lat 17

Zespół Szkół Ogólnokształcących w Sejnach

ul Łąkowa 1,  16-500 Sejny

tel. 0875162167

Opiekun: pani Ewa Meyza

  

 

Moje spotkanie z Szymonem Konarskim

- rozmowa o życiu

 

 

5 marca 1808r. Może już pierwsze wczesnowiosenne promienie słońca rozświetlały okna małego dworku w Dobkiszkach, położonego w obwodzie kalwaryjskim.  Paulina Konarska z dumą spojrzała na swego syna, który właśnie przyszedł na świat. 

- Kim będziesz za lat dwadzieścia? Co z ciebie wyrośnie? – zwróciła się do niego z pytaniem. Noworodek zdawał się spoglądać w oczy matki, ale przecież nie mógł rozumieć jej słów. Dano mu imiona: Szymon Konstanty Józef Jerzy. Do chrztu trzymali go Piotr Mroczek, kiedyś szambelan Jego Królewskiej Mości, oraz Brygida Eydziatowiczowa, żona byłego landrata pruskiego. 

           

Nasz mały dworek w Dobkiszkach. To tu stawiałem swoje pierwsze kroki, wypowiadałem słowa, początkowo zrozumiałe tylko dla mnie, z czasem zaczęli je rozumieć inni. Tutaj moja matka, Paulina Konarska  wychowywała mnie i mojego brata, Stanisława. Ojca nie pamiętam, zmarł gdy byłem jeszcze dzieckiem. W nasze wychowanie włożyła całe swoje serce. Dostrzegałem, jak codziennie się dla nas stara i robiłem wszystko, by okazywać jej za to wdzięczność. Ona wiedziała, co jest dla nas najlepsze. Szansę na przyszłość widziała w dobrym wykształceniu i dlatego posłała nas do szkoły. Nasza rodzina nie była najbogatsza, poszedłem więc, jak moi rówieśnicy, do szkoły publicznej.  Starałem się jak najlepiej wykorzystywać chwile spędzone w szkolnej ławce. Moje wyniki zadowalały mnie i - jak sądzę -moją matkę również. W całym swoim dorosłym życiu starałem się pamiętać o tej wyjątkowej kobiecie, która dała mi najpiękniejszy prezent- życie. Niestety, nie zawsze mogłem być przy niej obecny. Przebywałem na  emigracji, ale pisałem dla niej Dziennik. Chciałem, aby kiedyś czytając go wiedziała, co myślał jej syn,  jaki był, co było dla niego ważne. Bardzo często nie było mnie w domu - liczne wyjazdy,  służba wojskowa, nie mogłem wtedy zostawić matki samej. Wspólnie z bratem postanowiliśmy, że zamieszka on razem z matką na wsi. Nie mogliśmy podjąć decyzji, nie biorąc pod uwagę jej zdania. Jak mogliśmy coś postanowić, nie pytając jej? Mimo licznych trudności skontaktowaliśmy się z nią i uzyskaliśmy zgodę. Wiedząc, że jest bezpieczna z moim bratem, mogłem spokojnie przebywać poza domem, chociaż tęskniłem bardzo.  Nie mogłem stać w miejscu. Każdą wolną chwilę próbowałem w pełni wykorzystać. W wolnym czasie chodziłem do teatrów, na wystawy, zwiedzałem miasta, grałem na flecie. Bezczynność wywierała we mnie uczucie rozpaczy i starałem się robić wszystko, by nie pozostać w tym stanie długo. Na każde wspomnienie jednostajnej niewiadomości losu mojego, na każde zastanowienie się, że najpiękniejszy wiek schodzi na głuchej i niemej bezczynności, dusza moja wydawała jęk zniecierpliwionej rozpaczy. Moim celem jest zawsze iść do przodu, rozwijać się, nie tracić okazji do samodoskonalenia się. Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie i czekać, aż świat zrobi coś dla mnie. To ja muszę wyjść do świata, działać. Tylko dzięki temu człowiek może czuć satysfakcję.

Dzisiaj panuje pogląd, iż nasze czasy są lepsze i łatwiejsze niż kiedyś. Życie jest prostsze, wszystkie produkty są ogólnie dostępne. Nie musimy się wysilać. Jeśli czegoś potrzebujemy, wystarczy zapłacić określoną  kwotę, a wszystko, czego pragniemy, może stać się naszą własnością. Słuchając starszych ludzi, można łatwo dostrzec, jak dużo się zmieniło. Często można zauważyć ich ogromne zdziwienie  współczesnym  światem.  Dzisiaj mamy tak dużo, jednak nie potrafimy tego wykorzystać. Nie potrafimy, a może raczej nie chcemy? Tak ciężko jest zdobyć się na drobny wysiłek, by osiągnąć postawiony sobie  cel. Wolimy łatwiejszą drogę, która nie przysporzy nam większego kłopotu, która sprawi, że dojdziemy do celu możliwie najszybciej i najprościej. Tylko powinniśmy się zastanowić, czy takie postępowanie ma sens? Czy ono sprawi, że będziemy czuli w życiu satysfakcję? Czy odczujemy spełnienie?

Często ludzie narzekają na brak sensu w życiu. Wypowiadają te słowa, jakby były one oskarżeniem. Tylko w czyją stronę? Chyba w swoją. Każdy z nas decyduje o tym, jakie jest jego życie. Mówiąc: „Ono nie ma sensu”, dajesz do zrozumienia, że nie potrafisz nic zrobić, by stało się ono ciekawe. Musisz szukać, pytać, podążać do przodu, nie czekając, aż ktoś popchnie ci, byś szedł dalej. Bezczynność w życiu może nudzić . Jedynym sposobem, by jej zaradzić, jest ciągłe stawianie sobie celów i wytrwałe dążenie do ich wypełniania.

Byłem w pewnym stopniu buntownikiem. Nie mogłem stać bezczynnie, widząc niesprawiedliwość instytucji społecznych. Musiałem to jakoś wyrazić, więc pisałem w broszurach  bezansońskich. Denerwowało mnie też „zastanie” społeczeństwa i podłość ówczesnego świata. Buntowniczej postawy nauczyłem się od bohaterów Schillera, Goethego i Byrona, których z fascynacją czytałem. Nie mogłem też pogodzić się z bierną postawą życia. Gdziekolwiek byłem, musiałem zorganizować sobie czas. Kiedyś mieszkałem na stancji w Elblągu. Nie mogłem jednak czuć się tam w pełni swobodnie. Byłem pod ciągłym nadzorem politycznym. Nie mogłem nawet wyjechać z miasta! Życie wydawało mi się niesamowicie nudne i monotonne. Jedynymi moimi rozrywkami były wizyty u znajomego kupca-polonofila Riesego,  rodziny żandarma „opiekującego się” mną, oraz oglądanie przedstawień teatralnych, jednak wyłącznie pod eskortą. Dzięki Reisemu udało mu się w wypożyczyć z biblioteki gimnazjalnej „Wyznania” Rousseau w oryginalnym języku. Lektura ta pozwoliła mi odciąć się od myśli o ówczesnej beznadziejnej sytuacji i o ludziach, którzy za pieniądze dawali się gnębić byli to według mnie ślepi służalcy despotyzmu. Każdy, kto chce zrozumieć lekturę Rousseau, odnajdzie wiele radości w jej poznawaniu. W każdej zresztą książce można znaleźć ogromną radość. Biorąc jakąkolwiek  książkę do ręki, cieszyłem się  nią. Starałem się jak najwięcej z niej zrozumieć. Nie wystarczało mi przeczytanie czegoś. Długo myślałem o utworze, o jego przesłaniu. Jednak nie tylko myślałem. Starałem się te wielkie prawdy, które chciał przekazać mi autor, stosować w życiu. Po przeczytaniu „Wyznań” zmieniłem pogląd, dotyczący zwyczajów plebsu i ubogiej klasy rzemieślniczej. Może kiedyś bym uciekał stamtąd, gdzie cech rzemieślników i obywatele miasta bawią się, lecz po przeczytaniu tego utworu, zupełnie zmieniłem zdanie. Nauczyłem się tolerancji i akceptacji dla innych, biedniejszych.

Czytając coś, czy to wielką powieść, czy drobny wiersz, widziałem mnóstwo treści, które chciałem  wykorzystać w swoim życiu.

            Dzisiaj tak często gdzieś pędzimy. Tylko dokąd? Nie możemy nawet na chwilę zatrzymać się i pomyśleć. Często po przeczytaniu książki  odkładamy ją na półkę, zapominamy. Na tym kończy się nasza przygoda z czytaniem, jednak  to dopiero połowa drogi. Po lekturze powinniśmy choć na chwilę przystanąć i zastanowić się nad przeczytanym dziełem.   Musimy mieć odwagę okrywać prawdę i pod jej wpływem zmieniać nasze  szare życie.

             Człowiek może posiadać tysiąc talentów, tysiąc przymiotów fizycznych i moralnych, lecz nie mając okoliczności,  sam ich w sobie rozpoznać nie będzie w stanie.  Zawsze szukałem okazji, by rozwijać swoje talenty i umiejętności. Podczas emigracji wykonywałem różne prace. Moja sytuacja finansowa  nie była najlepsza i dlatego przyjmowałem każdą posadę. W szukaniu zajęcia pomagał mi Jan Czyński, aktywny działacz polityczny, który również pomagał mi znaleźć „okoliczności”, bym rozpoznał  w sobie talenty, jakie posiadałem. Pracowałem u księgarza Le Roux, do pracy tej musiałem nauczyć się języka flamandzkiego, co wymuszało na mnie kupno podręcznika do nauki i kolejny wydatek podczas, gdy z pieniędzmi było u mnie nie najlepiej. Mogłem jednak poznać nowy język, co dawało mi  wielką radość. Praca ta nie dostarczała mi wystarczających środków finansowych. W tej sytuacji Czyński polecił mnie znajomemu jako flecistę gotowego służyć grą na swoim instrumencie. Grałem w różnych miejscach: gospodach, na weselach, zabawach. Korzystałem też z innych propozycji pracy: tłumaczyłem na zamówienie z języka niemieckiego na francuski artykuły muzyczne, kopiowałem teksty francuskie. Pracowałem również fizycznie między innymi wyrabiałem damskie kołnierze z gazy, których sekret produkowania odkupiłem od Abatońskiego emigranta za 25 franków. Prace te jednak nie dawały mi zadowolenia i spokoju finansowego. Z ogromną chęcią przystąpiłem do tłumaczenia na język polski „Historii rewolucji francuskiej...” Francoisa Augusta Migneta. Robiłem to bardziej z celów ideologicznych niż finansowych. Pragnąłem, by dzieło to mogło rzucić światło między rodaków. Pracy tej nie dokończyłem, gdyż Czyński poprosił mnie, bym podjął się tłumaczenia na język francuski jego romansu” Cesarzewicz Konstanty i Joanna Grudzińska czyli Jakobini polscy”. Jednocześnie kopiowałem broszurę Czyńskiego, którą uznałem za ważną dla emigracji, bo przynoszącą wielkie ułatwienie odrodzenia się przyszłej Polski. W moim życiu pojawiło się mnóstwo zajęć, jednak największą satysfakcję sprawiały mi te, dzięki którym mogłem rozwijać swoje zainteresowania, wiedzę i poszerzać horyzonty myślowe. Posiadałem ogromną chęć rozwoju.

Swoje losy wiązałem z organizacją Młoda Polska. Działalność w tym stowarzyszeniu była dla mnie niezwykle ważna. W końcu działaliśmy w imię Polski! Za jej główny cel pojmowaliśmy oswobodzenie ojczyzny i przekształcenie społeczeństwa, tak,  aby w przyszłości  składało się z ludzi równych i wolnych. Jak wielu innych członków, uważałem, że do polepszenia stanu kraju nie wystarczy tylko wypracować nowe zasady, ale trzeba je jak najszybciej wprowadzić do kraju.  Pojechałem do Francji, by pozyskać nowych zwolenników dla naszej organizacji. Szukałem osób, które chciałyby pracować na terenie kraju; chciałem  przekonać ludzi, by całkowicie poddali się sprawie ojczyzny, tak jak ja to zrobiłem. Działałem z różnym skutkiem. Musiałem coś robić, zachęcać ludzi do działań, poszerzać grono walczących i działających w imię naszego kraju. Będąc na emigracji, odczułem szczególnie mocno,   jak ważna jest dla mnie ojczyzna. Chyba wtedy  każdy zdaje sobie z tego sprawę. Dotarło do mnie, jak wiele jestem gotów poświęcić dla swojego kraju. Tyle, ile ja Cię cenię i ile chcę poświęcić, Polsko, może każden z Twoich synów, wiele nawet z Twoich córek może chcieć i ofiarować, ale więcej nade mnie czuć i chcieć dla Ciebie nikt nie może i nigdy nie potrafi.  Byłem gotowy poświęcić wiele dla swojego kraju. Byłem daleko, ale czułem wielką miłość i przywiązanie do ojczyzny. Jako prawy Polak uznaję zanadto małym szczęściem możność poświęcenia życia i wszystkiego, cokolwiek go może do świata przywiązać, dla sprawy Ojczyzny, dla sprawy świętej wolności.  Postanowieniem tym kierowałem się w całym swoim życiu. Ojczyzna - nie było to dla mnie słowo puszczone głucho w przestrzeń. Wiązałem z nim uczucia, wspomnienia, najczystszą miłość, w słowie tym znajdowała się moja matka i nasz mały dworek w Dobkiszkach. Starałem się zachowywać jak prawdziwy patriota, ale nie taki, który w chwili próby chowa się w bezpieczne miejsce i czeka aż minie niebezpieczeństwo, lecz taki, który zawsze jest skory do działania w sprawie ojczyzny i nie uważa tego za wielki czyn, ale za swój obowiązek. Kierowałem się miłość do rodzinnego kraju. Będąc na emigracji, mogłem żyć spokojnie, nie myśleć o tym, co dzieje się w mojej ojczyźnie, ale co to by było za życie?! Musiałem coś robić.  Działałem w różnych organizacjach politycznych. Z dalekich zakątków świata starłem oddziaływać na swój kraj, walczyć o jego wolność, być blisko i angażować się w jego życie. Postawa patrioty była dla mnie sprawą oczywistą. Nie zastanawiałem się, jak mam postępować, wiedziałem, że najważniejsze jest dobro ojczyzny. Będąc w Paryżu, pod koniec grudnia 1834 roku, zostałem jednym z wydawców dziennika propagandowego „Północ”. W czasopiśmie tym prezentowałem treści polityczne skierowane głównie w stronę „właściwej szlachty”, od której zależeć miał udział chłopów w powstaniu. Nie podobało mi się, że panowie ziemscy oskarżają chłopów o  kradzież, gdy ci kradli, by wykarmić rodzinę, zapewnić jej byt, ratować zwierzęta.  Starałem się, jak tylko mogłem, im pomagać. Wiedziałem dobrze, że oni są gotowi walczyć o wolność naszego kraju. Mieli wielką siłę i chęć, jednak panowie ziemscy nie dali nam możliwości poinformowania ich o naszych działaniach.  Współpraca z radykalną „Północą” sprawiła mi we Francji kłopoty. Otrzymałem nakaz opuszczenia kraju, jednak sytuacja ta nie zniechęciła mnie do działań propagandowych. Wiedziałem, że będę działał dalej, tyle, że w innym miejscu. Nie przejmowałem się tym zbytnio.

            Współcześnie ludzie często nie dostrzegają tego piękna, miłości i dobra, jakie chce nam ofiarować ojczyzna . Widzimy tylko swoją sytuację tu i teraz. Nie myślimy o przyszłości kraju, nie zawsze szanujemy przeszłość. Tradycja przodków, pamięć o zasłużonych - czy są to już tyko zwykłe słowa? Czy kraj, który nas wychowuje nic dla nas nie znaczy? Nie zawsze potrafimy wyrzec się własnego dobra dla dobra ojczyzny. Często jest wręcz przeciwnie. To właśnie nasze dobro jest najważniejsze. Nie możemy poświęcić się dla wspólnej idei. Ludzie oczekują wiele. Oczekują wiele od innych, od otoczenia, od kraju, ale nie potrafią wymagać od siebie! Zastanówmy się, co my tak naprawdę możemy zrobić dla swojej ojczyzny? Wystarczą drobne gesty, a świat może stać się o wiele lepszy. Chociaż na chwilę odrzućmy głupie spory i kłótnie. Zapomnijmy chociaż na chwilę o swoim małym „ja”, a pomyślmy- „my”!

 Szukam sensu, prawdy, wiary w swoje działanie. Wszystko, co robię, staram się wykonywać po to, by osiągnąć wyznaczony sobie wcześniej cel. Pieniądze były mi potrzebne, jednak nie stanowiły celu w moim życiu  celu.  Moim głównym dążeniem było wyzwolenie ojczyzny i wszystkie swoje działania kierowałem  w tym kierunku. Nie było dla mnie ceny, jaką mógłby zapłacić za wolność swojego kraju, nawet gdyby miałaby to być utrata życia. Walka o swój kraj to dla mnie oczywistość.

Starałem się być człowiekiem, który w życiu nie tracił czasu i wykorzystywałem sytuacje życiowe, by doskonalić siebie i działać dla dobra swojego kraju. Starałem się do ludzi trafiać słowem. Dbałem o to, by używać doskonałych argumentów. Miały one przekonywać ludzi do mnie i do działań prowadzonych przez organizacje, do których należałem. W związku z tym, iż byłem dość dobrym mówcą, z wielką łatwością nawiązywałem  kontakty z innymi. Słowami starałem się łagodzić wzajemne uprzedzenia, przesądy, różnice wyznań, pochodzenia społecznego i przekonań. W życiu starałem się być odważny i konsekwentny w działaniu. Nie traciłem okazji, by pokonywać własne lęki. 

            25 lutego 1839 sąd w Wilnie. Na zewnątrz  było zimno, mróz dokuczał przechodniom. W środku atmosfera   bardzo gorąca. Ogłoszono wyrok dotyczący wielu działaczy propagandowych. Kary były wysokie - dożywotnie pozbawienie wolności, wywóz w głąb Rosji czy też wywóz na Sybir lub Kaukaz z pozbawieniem praw obywatelskich. Najdrastyczniejszą kara, jaką wtedy wydano, była kara śmierci. Otrzymał ją Szymon Konarski.

W oczekiwaniu na wykonanie kary został osadzony w więzieniu na 24 godziny. Siedział bezsilny i zrozpaczony. Dotarło do niego, że nie może już nic zrobić i to był główny powód jego udręki. Siedząc w celi, miał jeszcze siłę napisać swój ostatni poemat. Była to jakby poetycka spowiedź obrazująca jego stan. Pisząc ją, podsumował swoje życie.  Siebie przedstawiał jako tułacza wędrującego po świecie, przynoszącego ludziom nieszczęście. Ostatnie słowa tego utworu były  prośbą do Boga: „Polskę wybaw, Boże!” Nawet w tych ostatnich chwilach towarzyszyła mu myśl o ojczyźnie

Tej samej nocy Konarski, siedzący w zimnej więziennej celi, napisał ostatni list do matki i brata, w którym chciał  powiedzieć: „Zachowajcie odwagę! Bądźcie spokojni! Ja taki właśnie jestem, więc i wy bądźcie”. Starał się przekonać rodzinę, że wymierzona mu kara jest najodpowiedniejsza. Nie chciał być zesłany  z łaski cara na Sybir i umierać kilkanaście lat. „Raz mnie opłaczcie, raz będziecie żałować [...] potem zostanie wam wspomnienie”. Chciał uspokoić matkę, która ogromnie przeżywała jego śmierć. Teraz mogła spokojnie odpowiedzieć sobie na pytanie, postawione w momencie narodzin syna. Co z niego wyrosło?  Prawy człowiek  i wielki patriota, który gotów był walczyć w obronie kraju.

W  przedśmiertnych przemyśleniach Konarski doszedł do wniosku, że jego publiczna śmierć będzie ostatnim aktem , który ukoronuje lub zaprzepaści głoszone przez niego idee,  postanowił więc odpowiednio się do tego przygotować. Poprosił u kupienie mu płaszcza, by nie drżał z zimna, gdyż mogło by to być odebrane jako przejaw strachu. Chciał, aby nie zawiązywano mu oczu - pragnął umrzeć godnie, bohatersko.

Wileńskie ulice 27 lutego 1839 były pooklejane ogłoszeniami o egzekucji emisariusza Szymona Konarskiego, skazanego za zbrodnię stanu. Dzień był mroźny. Mróz trzaskał pod stopami przechodniów. Mimo tak zimnej pory tłumy przyszły pożegnać bohatera narodowego. Kiedy skazany przybył na wyznaczone miejsce, można było usłyszeć płacz czekających.  Ludzie byli poruszeni widokiem Konarskiego, a on wzruszył się ogromnie widząc tłumy. Jego działanie nie poszło na marne! Ci ludzie byli najlepszym na to dowodem. Widział, że tłumy chcą go pożegnać, powiedział do żandarmów: „Rozstąpcie się! Przecież widzicie, że lud chce mnie zobaczyć i pożegnać!”

Odczytano wyrok, a następnie dokonano egzekucji.

Po odejściu wojsk z miejsca stracenia tłum rzucił się ku rozstrzelanemu. Każdy chciał mieć choć drobny strzępek ubrania jego lub chociaż odrobinę zakrwawionej ziemi, na której leżał, Ciało Konarkiego złożono w mogile, a wojsku kazano tak „tak stratować to miejsce”, żeby po nim nie było śladu. Mimo to w nocy przyszli ludzie, przynieśli mnóstwo kwiatów i ustroili  grób.

 

- Szymonie nie zaprzepaściłeś swojej szansy!

 

 

Korzystałam z monografii

 Aliny Barszczewskiej „Szymon Konarski”